Dołącz do nas

Blaszok Felietony Hokej Kibice Klub Piłka nożna SK 1964

Jak przez trzy lata wyglądała „współpraca” Marka Szczerbowskiego z kibicami?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Na naszej stronie pojawił się w lutym tekst kibiców GKS Katowice (tutaj), który został napisany łącznie przez kilkunastu fanów. Wbrew temu, co niektórzy sugerowali, nie byłem jego współautorem, moja rola ograniczyła się jedynie do językowej korekty. Dziś chciałbym przedstawić Wam moje spojrzenie na aktualną sytuację, które mam nadzieję, nakreśli Wam szerszy kontekst obecnego konfliktu.

W zeszłym tygodniu grupy kibicowskie przedstawiły tylko krótką informację skierowaną do naszych kibiców odnośnie do tego, że zdecydowaliśmy się na bojkot domowych spotkań. Zdaję sobie sprawę, że część z Was mogła być skołowana, szczególnie po medialnych atakach, które zostały na nas przypuszczone. Tym bardziej podziękowania dla Was za dostosowanie się do kibicowskich apeli. Znamienne, że duża część osób chciałaby rzekomo usunąć „kibolstwo” ze stadionu, a jak „kibolstwo” samo się z niego na pewien czas usunęło, to… też źle.

Pisanie wstępu ma taki plus, że zazwyczaj robi się to… na samym końcu. Ja już wiem, jak długa czeka Was lektura. Pokazywałem tekst kilku osobom przed publikacją i one same z siebie podrzucały: „ale czemu nie napisałeś o X”, „zapomniałeś o Y”. Rzeczywiście o wielu kwestiach zapomniałem, ale nie chciałem temu artykułowi dodawać kolejnych akapitów. Jeśli zbierze się więcej „zapomnianych” spraw lub dojdą nowe (oby nie, ale trudno wierzyć, że będzie normalnie), to po prostu… powstaną kolejne teksty. Starałem się też nie powielać poruszanych wcześniej na naszej stronie tematów. W zależności od kontekstu raz pisałem w liczbie pojedynczej, a raz mnogiej. Za wszelkie niedopatrzenia i błędy (w tym te ortograficzne) winę ponoszę jedynie ja.

Napisałbym miłej lektury, ale tak przecież nie będzie. To nie będzie miły tekst i nie sprawił mi żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie. Wy także nie będziecie czerpać radości z czytania, ale widać tak czasem musi być. Najbardziej przeraża mnie jednak, że to zapewne nie koniec.

Zamykamy Blaszok

Marek Szczerbowski po objęciu funkcji prezesa zaczął spotykać się z poszczególnymi grupami – sportowcami, pracownikami, członkami Klubu Biznesu, były piłkarzami. Przyszedł też czas na spotkanie z kibicami. Dużym zaskoczeniem była dla nas obecność na nim dwóch osób – Justyny Zaręby (sekretarki, która potem zrobiła spektakularną karierę, awansując na dyrektorkę) oraz Roberta Góralczyka. Szybko wyjaśniła się obecność tego ostatniego, ponieważ prezes praktycznie na wstępie zaczął od tego, że zapewne jesteśmy ciekawi tego… ile zarabiali i ile będą teraz zarabiać piłkarze. Nas to nigdy nie interesowało, temat ucięliśmy, nim dyrektor sportowy zdążył się odezwać (i mimo tego, że spotkanie było dość długie, to siedział na nim cicho do samego końca). „Najlepsze” miało jednak dopiero nadejść. W trakcie rozmowy prezes stwierdził, że analizował słabą frekwencję (tutaj w mojej głowie pojawiła się myśl, że zaraz zaproponuje ciekawe rozwiązanie marketingowe na to, by temu zaradzić), wobec czego wpadł na pomysł, by… zamknąć Blaszok, a wszystkich kibiców zebrać na Trybunie Głównej i dzięki temu zaoszczędzić pieniądze na organizacji meczu. Tak – na pierwszym spotkaniu z kibicami prezes, zamiast zaproponować działania zmierzające do zwiększenia frekwencji, rzucił pomysłem zamykania trybun.

Prezes na białym koniu i trudne spotkania

Nasi przedstawiciele nie raz i nie dwa spotykali się z prezesem oraz wyznaczonymi przez niego pracownikami. Za każdym razem odbywało się w to w normalnej atmosferze, w którym dobro GKS Katowice było stawiane na szczycie. Czasem wydawało się wręcz, że druga strona nas rozumie, ale potem prawie za każdym razem coś szwankowało. Trudno roztrząsać tutaj każdy przypadek osobno, ale chciałbym wspomnieć o czymś, co nas niezmiernie irytowało.

Prezes miał taką taktykę, że na pierwsze spotkania w danym temacie (np. odnośnie do karnetów) wyznaczał poszczególnych pracowników klubu, którzy mieli nam przedstawić wymyślone przez niego absurdalne pomysły (np. karnety na Blaszok w drugiej lidze za około 400 złotych). Potem następowało kolejne spotkanie, na którym obecny był już prezes, który rugał przy nas pracowników i składał już normalną propozycję. Taktyka wjeżdżania na białym koniu była groteskowa i później zaczęliśmy mówić, że my przyjdziemy dopiero na to drugie spotkanie, bo szkoda naszego czasu i nerwów na pierwsze. Podobną taktykę próbował stosować w późniejszym czasie Łukasz Czopik.

Jak trudne były działania przy prezesie, niech zobrazuje fakt, że po awansie do pierwszej ligi chcieliśmy od razu ruszać z promocją karnetów, ale sam prezes i pracownicy klubu nie chcieli działać od razu, tylko twierdzili, że muszą odpocząć… po zdobytym (!) awansie. Tak jakby to oni ten awans wywalczyli na boisku. Na szczęście jeszcze wtedy udało nam się postawić na swoim, czego efektem było natychmiastowe sprzedanie kilkuset karnetów na pierwszą ligę.

Pozorowanie działań

Jakbym miał wskazać jeden punkt, który nas najbardziej różnił, to byłoby działanie. My zawsze byliśmy gotowi do działania i promowania klubu, wykorzystywania każdej nadarzającej się okazji, każdego małego sukcesu czy zwycięstwa. Niestety często napotykaliśmy na ścianę niezrozumienia. Z jednej strony winne wszystkiemu było sformalizowanie najdrobniejszych działań przez karty spraw (m.in. przez to często na meczu nie było GieKSika, bo rozbijało się o brak podpisu pod kwotą kilkudziesięciu złotych). Z drugiej jednak strony nie można wszystkiego zrzucić tylko na karb karty spraw czy prezesa. Dla przykładu obrazującego problem – organizowaliśmy zapisy na dzielnicach i FC na bilety/karnety, przyjeżdżaliśmy z listami i pieniędzmi do klubu, ale w nim – mimo kilku osób w dziale biletowym – nie było nikogo, kto zająłby się nabiciem wejściówek. W klubie wychodzono z założenia, że niech każdy sobie sam kupi, po co oni mają to robić. To brzmi tak absurdalnie, ale właśnie tak wyglądało – robiliśmy wszystko od początku do końca i zamiast dziękuję, słyszeliśmy, że nikt w klubie się tym nie zajmie.

Innym pozorowaniem działania było zatrudnienie Michała Fortuńskiego, który w przeszłości był… rzecznikiem prasowym sosnowieckiego SLD. W GieKSie został zatrudniony na stanowisku dyrektora ds. sprzedaży, marketing i komunikacji. Mimo rocznej obecności w klubie nie wykazał się żadnym sukcesem, a o jego wysokich zarobkach huczały klubowe korytarze…

Płacenie za darmowe bilety dla dzieci

16 września 2021 roku na meczu z Arką Gdynia wywiesiliśmy na Blaszoku transparent: „Na mecz z Banikiem sami zrobiliśmy frekwencję, wy dalej siedzicie i umywacie ręce”. Prawdę napisał w swoim tekście Maciej Grygierczyk, który odezwał się wtedy do mnie z prośbą o rozwinięcie tematu, ale odmówiłem, bo zdecydowaliśmy się nie wychodzić jeszcze poza nasze środowisko, ciągle wierząc, że jesteśmy w stanie zmienić urzędniczą mentalność wśród pracowników klubu. Dziś możemy już napisać, co mieliśmy wtedy na myśli. Nie chodziło nam jedynie o samą frekwencję – która na meczu z Banikiem była wyłącznie naszą zasługą – ale o całokształt naszej „współpracy” przy tym spotkaniu. Skupię się na najważniejszych rzeczach, bo opisywanie całości zaniedbań i pretensji do klubu, nie zmieściłoby się w jednym tekście.

Przede wszystkim już na starcie był ogromny problem, bo klub nie potrafił w PZPN tak poprzesuwać pozostałych spotkań, by można było zagrać z Banikiem, choć przy tego typu okazjach jest to normalna praktyka (z czego korzystał także nasz klub w przeszłości). Bardzo nieładnie traktowano wtedy klub z Ostravy, komunikując się z nim jak z niechcianym petentem Ostatecznie sprawę „uratował” Filip Szymczak, a dokładniej powołanie dla niego do młodzieżowej reprezentacji kraju, które pozwoliło nam na przełożenie ligowego spotkania.

Dla nas od samego początku miał to być mecz nie tylko dla kibiców, ale także dla dzieci. Niestety nasza wizja, by wpuścić najmłodszych za darmo na obiekt, napotkała silny opór w klubie. Zarząd uważał, że może się na to zgodzić, o ile… my jako kibice zapłacimy za te bilety. Wychodzili z założenia, że lepiej mieć puste miejsca na stadionie niż dać je najmłodszym. Patowa sytuacja trwała co najmniej kilkanaście dni, w pewnym momencie byliśmy gotowi wyłożyć pieniądze, ale ostatecznie w klubie poszli po rozum do głowy i zgodzili się wpuścić najmłodszych za darmo. Efektem było ponad 700 (!) dzieci. Tutaj trzeba oddać klubowi, że gdy zobaczyli, jak świetnym to było pomysłem, to na kolejne spotkania dzieci do 13. roku życia mogły wchodzić za darmo.

Warto także zaznaczyć, że cały dochód z biletów trafił do klubu, a wszelkie atrakcje, których jak pewnie pamiętacie, było multum, zapewniło stowarzyszenie kibiców wraz z kibicami z dzielnic i FC (szeroko pojęta ekipa wyjazdowa). To tylko dzięki tym osobom mecz wyszedł tak świetnie, a dzieci miały co robić. Było kilka dmuchańców, didżej, dodatkowe stanowiska cateringowe, ugoszczono kibiców z Ostravy. Za zgodowe torty dla piłkarzy obu klubów także płacili kibice. Całość wydatków, także tych promujących mecz, wyniosła około 30 tys. złotych.

Na sam koniec, gdy dzień lub dwa po meczu rozliczałem się za bilety z dzielnic i FC, zostałem praktycznie wprost (przynajmniej tak uważają świadkowie, w tym ludzie z klubu) oskarżony o przywłaszczenie kilkuset złotych. Jak się okazało, błąd był po stronie pracownika spółki, który źle wyliczył należną kwotę, a z naszej strony wszystko się zgadzało. Wtedy podchodziłem do tego na zasadzie, że może ktoś ma po prostu taki „specyficzny” charakter, że łatwo oskarża, a potem nie przeprasza. Dziś bliżej mi ku temu, że takie podejście do kibiców zostało w klubie dosłownie wyhodowane. Prezes przyszedł do klubu z tezą, że kibice na nim zarabiają i to przeniknęło na pracowników niższego szczebla.

Złamanie umowy i ukaranie chorego dziecka

Utrata zaufania do klubu i zawierania z nim jakichkolwiek umów, związana jest także z przewijającym się tematem w mediach i jednym z punktów porozumienia dotyczącym „pieniędzy z biletów z sektora gości”. Jeden z dziennikarzy, który skompromitował się już wcześniej (tutaj), zasugerował, że pieniądze miały rzekomo trafiać do stowarzyszenia kibiców. To nie jest prawda. Ten punkt porozumienia ma inną historię. Przed rundą jesienną poprzedniego sezonu zawarliśmy z klubem dżentelmeńską umowę, że dochód z biletów z sektora gości trafi na wybrany cel charytatywny. Wspólnie z klubem wybraliśmy pomoc jednemu choremu dziecku, które jest naszym kibicem. Po zakończonych spotkaniach podliczono, że będzie to kwota ponad 16 tys. złotych.

I wtedy się zaczęło… Najpierw klub zdecydował się odliczyć od tej kwoty podatek i VAT (to tak na marginesie do medialnych sensacji, że bilety były sprzedawane w drugim obiegu), co wzbudziło w nas duży niesmak, bo wcześniej nie było o tym mowy. To nie był jednak koniec – następnie zaczęto odliczać… kary nałożone przez PZPN, w tym także np. 2000 złotych za to, że piłkarze przybili po domowym meczu z GKS-em Tychy piątki z dziećmi z sektora drugiego (klub nie tylko od tej, ale także od innych kar nigdy się nie odwołał). Po wszystkich odliczeniach kwota pomocy zmalała do około… 5 tys. złotych. Jakby tego było mało, to pieniądze miały trafić do rodziców dziecka na święta Bożego Narodzenia. Karty sprawy oraz przeboje związane z pomniejszaniem kwoty doprowadziły do przeniesienia tematu na styczeń. W międzyczasie sprawę ze strony klubu (po odejściu Grzegorza Górskiego, którego próbowano obarczyć winą za zaistniałą sytuację) przejął Maciej Blaut.

Z przekazywanych nam informacji wynikało, że blokadę ze strony klubu spowodował Łukasz Czopik, który później próbował doprowadzić do spotkania z nami, na którym rzekomo chciał przedyskutować ostateczną kwotę wsparcia, ale wiążąc ją ze sprawami związanymi z rundą wiosenną. Na to z naszej strony nie było zgody – powiedzieliśmy, że nie możemy dyskutować o przyszłości, jeśli klub nie potrafi się wywiązać z tak prostej, wydawałoby się umowy. Osobiście czułem ogromne obrzydzenie na samą myśl, że chore dziecko było przedmiotowo wykorzystywane przez klub i grało się jego zdrowiem. Pieniądze miały trafić do rodziców dziecka na gali „Złote Buki”, ale ostatecznie trafiły kilka tygodni później w kwocie 10 tys. złotych. Ze strony klubu panowało jeszcze zdziwienie, że nie doceniamy tego, że kwota była prawie dwa razy wyższa niż 5 tys. złotych, które wyliczył sobie wcześniej klub (niezgodnie z naszymi wspólnymi ustaleniami) i nikt nie umiał zrozumieć, że dziecku zabrano ponad 6 tys. złotych. Czy ktoś się teraz dziwi, dlaczego nie mamy zamiaru angażować się w żadne kwestie związane z biletami na sektor gości oraz że czujemy dużą nieufność do jakichkolwiek umów z klubem?

Zmarnowane mistrzostwo i chwalenie się nie swoimi działaniami

Nawiązując do antykibicowskiego nastawienia w klubie i szukania wszędzie spisków, warto wspomnieć o sytuacji, w której postanowiliśmy jako kibice rozpocząć rywalizację dzielnic i FC na domowych spotkaniach hokeja, by pobudzić frekwencję i sprawić, że nudne spotkania sezonu zasadniczego nabiorą należytej oprawy. To się udało – byliśmy chwaleni w całej Polsce za dodanie kolorytu trybunom. W specyficzny sposób docenił to także prezes Szczerbowskim, który… przypisał sobie wszystkie zasługi. W kilku wywiadach odnosił się do tego, że w mistrzowskim sezonie sekcja hokeja na lodzie miała rekordową frekwencję i rekordowe przychody z biletów. Nie zająknął się jednak ani słowem, czyje działania miały na to wpływ. Nie byłem osobą, która z naszego środowiska była zaangażowana w ten temat, więc tylko mogę sobie wyobrazić, co czuło te kilka osób, które tydzień w tydzień boksowało się z pracownikami klubu o takie banały jak wydruk biletów, plakatów czy filmów promujących mecz. Byłem z tym jednak na bieżąco, bo na jednej z naszych wewnętrznych grup, zdawano relacje, jak to wygląda i jakie są problemy. Często wręcz chwytałem się za głowę, ale najbardziej zapamiętałem, gdy jedna z osób relacjonowała, że w klubie zrobiono spotkanie, na którym pracownicy głowili się… w jaki sposób możemy próbować ich oszukać na biletach.

Przy hokeju nie można nie wspomnieć o braku wykorzystania zdobytego Mistrzostwa Polski. Sam fakt, że spontaniczną fetę organizowali pod Spodkiem kibice, a dyrektorka działu organizacji ograniczyła się jedynie do poinformowania kibiców, że to jest „nielegalne zbiorowisko” (miała zapewne na myśli zgromadzenie), mówi wiele. Mimo to pracownicy jej działu próbowali ogrzać się w blasku mistrzostwa, ale szybko zostali wyproszeni ze schodów katowickiego Spodka. Klub zrobił, wyłącznie z powodu nacisków miasta, wewnętrzne spotkanie dla polityków. Nie zadbano w ogóle o zwykłych kibiców, a jedyną możliwością zobaczenia pucharu na żywo było… przyjście na mecz siatkarzy do Spodka. Życie kibica GieKSy nie należy do obfitującego w sukcesy, więc wykorzystywanie każdego najmniejszego sukcesu jest dla naszej społeczności na wagę złota. Tak było między innymi z awansem na zaplecze Ekstraklasy, kiedy zorganizowaliśmy fetę pod Spodkiem, wracając z wyjazdowego meczu z Ostródy. Pracownicy klubu o niczym nie wiedzieli i w niczym nie pomogli.

Pogrzebanie najlepszej społecznej akcji GKS Katowice

To punkt, który mnie najbardziej boli, bo jestem jednym z pomysłodawców projektu i drugą osobą w kolejności, która włożyła w to najwięcej czasu. Pierwszą była oczywiście Olga Bieganowska, którą prezes zwolnił w 2020 roku. Dodajmy, że Olga tego czasu na projekt poświęciła dużo, dużo więcej niż ja, ale uważam, że mam prawo nazywać się jednym z ojców tej akcji.

Tegoroczna edycja miała być jubileuszową dziesiątą. Z ramienia klubu został do niej wyznaczony Aleksander Matusek. Tutaj też należy nakreślić kontekst, że w klubie w pewnym momencie doszli do wniosku, że może mamy rację i trzeba mieć dział marketingu. Przez ponad dwa miesiące nasi przedstawiciele spotykali się z pracownikami klubu, w końcu ci mieli ogłosić nazwisko nowego szefa marketingu. Gdy okazało się, że po tych wszystkich spotkaniach zdecydowano się na Lyja, heh… musielibyście widzieć nasze miny. Szczególnie że pracownicy klubu, którzy dokonali takiego wyboru, wprost przyznawali, że nie sprawdził się on jako rzecznik prasowy.

Niestety, patrząc na to, że klub potwierdził swoje kłamstwo w ostatnich dniach, że projekt był gotowy do odpalenia, to najpewniej będę musiał się do tego odnieść w osobnym, dużo obszerniejszym tekście. Co mi w ogóle nie sprawia przyjemności, bo boli mnie każda litera i zdanie, kiedy o tym piszę. Sam Lyjo też zebrał swoje po internetowej dupie za zawalenie projektu i kompletnie nie rozumiem, dlaczego pracownicy działu komunikacji wystawiają go ponownie na lincz. Szczególnie iż sam zainteresowany wie, jak bardzo zawalił.

Na razie nie chcę wchodzić w to szczegółowo, ale jeśli prawdą byłoby, że klub był gotowy na odpalenie projektu i nie chciał go robić z kibicami (rzekomo z powodu meczu z Widzewem), to przecież powinien był go zorganizować samemu. My byliśmy jedynie współorganizatorami, odpowiadaliśmy za wąską działkę, która nie była niezbędna do realizacji projektu (zapewnialiśmy koordynatorów na każdej lokalizacji). Niemniej wychodzi na to, że przez zachowanie kibiców, klub postanowił ukarać… dzieci, choć rzekomo był gotowy na start akcji. Absurdalne i pozbawione logiki tłumaczenie. W zamian przyłączono się do Dzielnicowych Mistrzostw Katowic organizowanych przez MOSiR. Jak relacjonowało nam kilka osób to na tych turniejach, przez brak wyobraźni i doświadczenia organizatorów, doszło do ekscesów na tle (o, ironio!) kibicowskim.

Po ogłoszeniu bojkotu klub robi to, o co walczyliśmy od lat

Nie mam zamiaru odnosić się do frekwencji na niedzielnym meczu z Termaliką, bo każdy, kto widział zdjęcia lub był na stadionie, zdaje sobie sprawę, że nie było na meczu 1021 widzów (jak to zostało podane przez klub). Prostowanie medialnych bzdur jakoby dochód z tego meczu był dużo wyższy niż z kibicami, nie ma sensu, bo to oczywistość, że tak nie było. Rozdano bardzo dużo biletów najmłodszym, ściągnięto młodych piłkarzy AMG czy sportowców innych sekcji. I… bardzo dobrze, bo właśnie takich działań od klubu oczekiwaliśmy, o takie działania apelowaliśmy od samego początku, ale nie wiedzieć czemu, zaczęto je realizować, dopiero gdy ogłosiliśmy bojkot.

Choć dla osób postronnych może to wydawać się dziwne, dla nas takim nie jest. Pamiętacie, gdy napisaliśmy tekst o organizacyjnej klapie na jednym z domowych spotkań (tutaj)? Po jego publikacji pracownicy klubu próbowali dociec, kim jest jego autor i to na tym się skupiali, a nie na poprawieniu swoich zaniedbań. Pamiętacie tekst grupy kibiców z tego roku, który pisało kilkunastu fanów, a którym wspominałem na wstępie (tutaj)? Po jego publikacji klub na moment ruszył z działaniami marketingowymi, choć pary nie starczyło na wiele, ale między innymi dzięki temu mamy przy Bukowej dmuchańca dla dzieci. Za każdym razem najpierw przedstawialiśmy coś w klubie, próbowaliśmy do tego namówić prezesa, ale większość działań została podjęta, dopiero gdy zdecydowaliśmy się publicznie skrytykować klub. Dopiero wtedy prezes uruchamiał kartę sprawy i znajdowały się pieniądze. Na szczęście przez te lata pracownicy klubu dostali od nas gotowca do tego, by wreszcie godnie i efektywnie promować klub. Faktem jednak pozostaje (nawet biorąc wydumaną liczbę 1021 kibiców), że była to najmniejsza frekwencja na inauguracyjnym domowym meczu w historii klubu.

Kilka sprostowań odnośnie do medialnych publikacji

Na sam koniec chciałbym sprostować kilka nieprawdziwych informacji, które pojawiły się w mediach w ostatnim czasie. Nie będę się odnosił do każdego tekstu z osobna, szczególnie że większość z nich jest na żenującym poziomie. Dużo w nich emocji, chęci wywołania burzy, ale mało faktów. Niektórzy dziennikarze, nawet gdy dostali wgląd do korespondencji mailowej pomiędzy nami i klubem (co na marginesie uważam za załamanie wszelkich reguł przez pracowników klubu i między innymi dlatego uznaję, że żadne wcześniejsze dżentelmeńskie ustalenia już nie obowiązują), dalej popełniają błędy merytoryczne.

De facto jedyny tekst, w którym autor próbował zadać sobie trud odnośnie do przedstawienia całej sytuacji, był ten Macieja Grygierczyka ze „Sportu”. Jest w nim kilka błędów, ale wynikających głównie z tego, że autor nie mógł o pewnych rzeczach wiedzieć. Trzeba też oddać Grygierczykowi, że zwrócił się do mnie z prośbą o komentarz, ale odmówiłem, bo skupialiśmy się na niedzielnym meczu (informacja o bojkocie nie była naszym oświadczeniem, tylko informacją wewnętrzną dla kibiców, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że rozniesie się szeroko w mediach). Nie ze wszystkim się zgadzam, bo np. przedstawienie sukcesów sportowych klubu pod wodzą prezesa można równocześnie zbić, przedstawiając sportowe porażki klubu w tym okresie (brak awansu piłkarzy, najwyższe dotacje miejskie na poszczególne sekcje nieprzekładające się (oprócz hokeistów) na najwyższe miejsce w swoich ligach itd.), niemniej to prawo autora.

Przede wszystkim, wbrew temu, co napisano w kilku miejscach i co sugerował także rzecznik prasowy, to sklep kibiców Blaszok nie przedłużył umowy z klubem, a nie klub wypowiedział ją sklepowi. To może nie byłoby tak ważne, gdyby nie próbowano osadzić całego konfliktu w kontekście rzekomej utraty wpływów przez nasze środowisko. Dlatego chciałbym, aby było to jasne. Klub próbował narzucić sklepowi Blaszok zapis umożliwiający mu zerwanie umowy z dnia na dzień, bez żadnego okresu wypowiedzenia, co przy prowadzeniu tak specyficznej działalności, było nie do zaakceptowania.

Prezes w jednym z wywiadów, a także kilku dziennikarzy zwracało uwagę, że w mailach z klubem odnośnie do „porozumienia” podpisywaliśmy się „Stowarzyszenie SK 1964”, nie podpisując się z imienia i nazwiska. Tak rzeczywiście było, ale już nikt nie chce zauważyć (także sam prezes), że to klub pierwszy napisał do nas maila, w którym podpisał się… „Z poważaniem, GKS GieKSa Katowice S.A. [email protected], +48 (32) 254 89 14”. I taka stopka widniała w każdej kolejnej wiadomości. Zauważyliśmy to od razu i specjalnie zagraliśmy według dziwnych reguł narzuconych przez klub. Niemniej nikt na Bukowej nie miał wątpliwości, z kim pisze, skoro co jakiś dołączano do korespondencji… mój prywatny adres mailowy. Jednakże, aby rozwiać wątpliwości – każdego maila pisałem ja, Piotr Koszecki. Oczywiście po konsultacji z zarządem i członkami stowarzyszenia.

Nieprawdą jest także informacja, że to my dodaliśmy do korespondencji wiceprezydentów Miasta Katowice: Waldemara Bojaruna i Bogumiła Sobulę oraz przewodniczącego Rady Nadzorczej Andrzeja Norasa. To zrobił nagle klub w drugim mailu, nie informując nas o tym wcześniej, po prostu dodając „Do wiadomości” kolejnych adresatów. Takie sytuacje dobrze obrazują działania klubu, który z jednej strony rzekomo próbował dojść z nami do porozumienia, a z drugiej zachowywał się w sposób nieprofesjonalny (choć wszystko przebiło wspomniane przeze mnie wcześniej udostępnienie tej korespondencji skompromitowanemu „dziennikarzowi”). Odpowiedzieliśmy na to w taki sam sposób – dodając Wojciecha Cygana (członka zarządu PZPN), Marcina Janickiego (szefa PLP) oraz Dariusza Łapińskiego (krajowego koordynatora projektu SLO w PZPN, którego jednym z zadań jest budowanie relacji na linii kibice-klub).

Sprowadzanie kwestii konfliktu kibiców z klubem do samego porozumienia jest nie na miejscu. To jedno z wielu działań, które napotykaliśmy w ostatnim czasie, które ma za zadanie uprzykrzyć życie kibicom. Sami widzicie, że ten tekst, jak i wcześniejsze, które ukazywały się na naszej stronie, porusza dużo szerszy zakres tematów. Do samego porozumienia zapewne niedługo odniesiemy się na łamach naszych mediów, bo jest tam kilka rzeczy wymagających odkłamania, niemniej to nie kwestia porozumienia jest powodem konfliktu i bojkotu.

Nie sposób także pozostawić bez komentarza słynnego stwierdzenia, że „kibice są od kibicowania”. Kto, jak nie my, jest lepszym przykładem, że to tylko pusty banał? Przecież zarówno odbudowując klub w 2005 roku, jak i później uwalniając go od Ireneusza Króla, musieliśmy zrobić dużo więcej niż tylko „kibicować”. W innym wypadku nie mielibyśmy na piłkarskiej mapie Polski GKS-u Katowice.

Na koniec

Po prostu dziękuję za doczytanie do samego końca. Cała GieKSa razem!

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

15 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

15 komentarzy

  1. Avatar photo

    Gizik

    26 lipca 2022 at 19:45

    Dzięki za takie zaangażowanie w swoim imieniu. Osobiście odczuwam ogromną gorycz z powodu tej całej sytuacji. Kocham ten klub, chodzę od dziecka na każdy mecz hokeja a to co serwuje zarząd po sezonie mistrzowskim (jak i w trakcie) to systematyczne plucie w twarz kibica. Mam nadzieję, że uda nam się przetrwać to wszystkoi stosunkowo szybko wyjdziemy zwycięsko z tej batalii.

  2. Avatar photo

    Nerwusik

    26 lipca 2022 at 19:46

    Przez 8 klas ,nie przeczytałem tyle co tutaj.oczy krwawią

  3. Avatar photo

    Bgc

    26 lipca 2022 at 20:11

    Tego się nie da czytać, a najgorsze jest to, że wiem, że to wszystko prawda. Marek Szczerbowski to zakompleksiony człowiek który na złość mamie odmrozi sobie uszy (niszczy GieKSe na złość kibicom). Dla mnie to niepojęte jak ktoś taki kto od lat ślizga się na stanowiskach urzędniczych i zawsze w stosunku do niego są różne kontrowersje mógł objąć taki klub jak GKS Katowice

  4. Avatar photo

    Dariusz_Szczekociny

    26 lipca 2022 at 20:16

    Dzięki za całe informacje ja już widziałem jak nic nie robili w sprawie Mistrza Polski wiedziałem że coś jest nie tak i że nic nie robią z tak wielkim sukcesem! Banda do wyrabania! Mam nadzieję że zarząd jeszcze pójdzie po rozum i zrobi coś żeby się to wszystko poukładało.

  5. Avatar photo

    GieKSiorz

    26 lipca 2022 at 22:35

    Niestety takich smutnym czasów dozylismy znowu, to jakieś fatum lub celowe działanie? tak to jest jak klub miejski jest kurwidolkiem dla pociotków, znajomych itd, którym nie zależy na Gieksie,prezes który jeździ na cicha,chop z marketingu z SLD z sosnowca to jest dramat, graffiti robi firma z gliwic która sympatyzuje z piastem co to kurwa jest???!!!ten czerwony szkodnik tzw prezes,moim zdaniem robi od lat na szkodę klubu i dąży tym samym do konfrontacji z kibicami którzy mają ten klub w sercu,moim zdaniem prowokuje różne sytuacje żeby przedstawić siebie jako biedny, zapracowany itd,mecz z widzewem dziwne że inne mecze podwyższonego ryzyka bez kibiców gości a tutaj prosze tak jakby ktoś liczył że będzie się działo i będzie to można wykorzystać i od tamtego czasu zaraz lawina działań antykibice? dla ludzi którzy mimo bojkotu chodzą choć nie wiem czy to kibice Gieksy,a może przebrani na potrzeby propagandy przez Marka.sz? Powiem szczerze wam że mi było by wstyd wpisywać się w propagandę tego szkodnika,za co za darmowy karnet,wate cukrowa, niektórzy pisza na różnych forach że w końcu z „kibolami” naczelny boski prezes robi porządek , popatrzcie obiektywnie i przeczytajcie powyższy tekst,tak jest super, doprawdy? będziecie niepotrzebni do celów propagandowych to o was zapomni albo odbije sobie darmowa watę, dmuchawce dla dzieci, darmowe karnety w inny sposób

  6. Avatar photo

    GieKSiorz

    26 lipca 2022 at 22:47

    A gdzie jest Krupa, Pieczyński takie dupne kibice Gieksy?!czy aby Gieksy bo przyzwalanie na takie rzeczy to wygląda jak sabotaż!!!w UM widzą że wszystko jest tak super, to chyba ślepi są, nie widzą niszczenia klubu,braku walki o wyższa frekwencje, brak kompetencji ludzi zatrudnionych przez pana”prezesa”,braku profesjonalizmu i można wymieniać jeszcze, albo UM pasuje to?czysta komunistyczna, lewacka propaganda uprawiana przez czerwonego szkodnika,i te niektóre media tak broniące i szkalujące kibiców, nie wspomnę o obiektywnej ocenie bo z nikim nie komunikują się tylko z „guru, najlepszym z najlepszych” markiem sz, który pokazał jaki to „fachowiec” jako dyrektor stadionu śląskiego z którego go wyjebali za nieudolność,zakompleksiony czerwony karaluch , kawał ch….

  7. Avatar photo

    dar26ber

    26 lipca 2022 at 22:51

    Dzięki Kosa za ten artykuł i wyjaśnienie kilku spraw.

  8. Avatar photo

    Cezarea

    27 lipca 2022 at 01:14

    Nie potrafię zrozumieć jakim cudem kibice GKS-u nie potrafią sobie poradzić z chłopkiem-roztropkiem jakim jest Szczerbowski. Wieczny aparatczyk, wiecznie w jakiś strukturach, jednak niesamowicie mierny i bez żadnego autorytetu. I to nie on jest problemem, a problemem jest słabe Stowarzyszenie Kibiców, bo to żaden przeciwnik jest (w kategoriach rozgrywek w klubowych korytarzach). Król przy nim to był genialny strateg i waga ciężka.

  9. Avatar photo

    Cezarea

    27 lipca 2022 at 01:27

    Pójdę nawet dalej, choć będzie to niepopularna opinia, bo przecież Szczerbowski jest częscią katowickiego establishmentu od lat, pomimo swoich lewackich korzeni. Ta cała klika złożona z Bojarunów, Witków czy innych Krup to musi mieć niezłą polewę z kibiców GieKSy przy każdej pitej wódce razem. Niestety dla nich SK1964 to nadal tylko i wyłącznie „chłopaczki w spodenkach”.

  10. Avatar photo

    Konfucjusz

    27 lipca 2022 at 01:49

    No, w końcu lekkie rozjaśnienie, już trzeba było publicznie wcześniej.

  11. Avatar photo

    Kejta

    27 lipca 2022 at 05:19

    A tymczasem klub daje dzisiaj newsa o sprzedazy biletow na mecz z Sosnowcem i nie ma juz cos takiego jak bilet na blaszok hehe bo kibice sa od kibicowania a my od zawsze robilismy duzo wiecej zeby uratowac ten klub przed upadkiem o dla tego teraz nie mamy szacunku od wladzy

  12. Avatar photo

    Pan Katowice64

    27 lipca 2022 at 08:47

    Artykuł daje dużo do myślenia, ale….. przepadnie bez większego rozgłosu. My jako kibice nie mamy obecnie ŻADNEJ SIŁY PRZEBICIA. A Marek ma pełne poparcie UM. Jesteśmy na przegranej pozycji. Bojkot tego nie zmieni a jeszcze pogorszy sytuację.

  13. Avatar photo

    Kato

    27 lipca 2022 at 13:37

    Miasto Katowice jest miastem/stolicą województwa i ma inne cele w/g władzy.
    Tutaj wdała się polityka i o ile w miastach ościennych dba się i wspiera lokalną społeczność, tak w Katowicach pominięto społeczność. Nie dotyczy to tylko sportu i Klubów ale wszystkich dziedzin życia. Miasto nie radzi sobie z parkingami, a ma z ambicjami kibiców którzy chcą widzieć GIEKSE w wielkiej chwale. Widać to dla dowodu po radości władzy z majstra w hokeju.
    Władza nie ma pojęcia jak ten sukces zagospodarować.
    Smutne to, ale my kibice mamy jeszcze siłę przekazu, tylko musimy konsekwentnie mówić jednym zdaniem.
    Do boju GKS Katowice!
    Cała Kibicowska GIEKSA Razem!

  14. Avatar photo

    Grzesiek

    27 lipca 2022 at 21:16

    Czy kiedyś będzie normalnie w Naszej GieKSie?Wycięliśmy wrzoda w postaci Króla ale na jego miejscu pojawił się następny.Smutne.ps.Kosa dziękuję za rozjaśnienie sprawy…

  15. Avatar photo

    stary kibic

    30 lipca 2022 at 20:57

    W każdej dzielnicy jest kibic, jest grupa i w niej siła, zebrać się stworzyć np stowarzyszenie wybrać liderów lokalnych i działać dla miasta Katowic oraz GKS.
    Przyjemne z pożytecznym. Jak mieszkańcy zauważa pozytywne działania to i w najbliższych wyborach samorządowych liderzy z dzielnic mogą powalczyć o miejsce w radzie miasta.
    Przecież żadna partia polityczna w Katowicach nie liczy tyle osób co nas wszystkich.
    Taki pomysł na porządek w mieście i na bukowej.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Lechia Gdańsk kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Pisałem to już wielokrotnie, ale mam przyjemność napisać ponownie – przyjeżdża topowa ekipa. Lechia Gdańsk to jedna z najważniejszych kapel w historii polskiego ruchu kibicowskiego.

Historia ruchu kibicowskiego w Gdańsku jest na swój sposób upolityczniona. Gdańsk jest miastem, w którym zapoczątkowana została „Solidarność”, a spora część osób zaangażowanych w walki z ZOMO była jednocześnie kibicami Lechii. Przełożyło się oczywiście na chuligańską potęgę Betonów, którzy byli zaprawieni w bojach i nie jedna ekipa, która miała przyjechać do Trójmiasta, zwyczajnie wymiękła. Banda BKS-u pod dowództwem śp. Dufo i Wolfa sprawiła, że Lechia namieszała w Polsce konkretnie. Potrafili pojechać na mecz Polska – Anglia na Stadionie Śląskim w 1993 roku w 700 głów (wspólnie ze Śląskiem) i zlać mundurowych. Przez granie w niskich ligach, to na kadrze załatwiali chuligańskie sprawy, między innymi z Legią Warszawa czy Triadą (Arka Gdynia, Cracovia i Lech Poznań). W Gdańsku, przez regularne lanie milicjantów przez kibiców, mecze Lechii ochraniał oddział antyterrorystyczny.

Największym chuligańskim sukcesem Lechii były wydarzenia z 20 czerwca 1984 roku, kiedy grali na Arce Gdynia. Fani Lechii najechali w 12 tys. i stanowili większość stadionu. Mało tego – zajęli legendarną Górkę, czyli młyn Arkowców. Lechia w połowie lat 90. nie przestawała schodzić z chuligańskiej glorii. Banda Młode Orły ’95 regularnie wojowała z Arką (pod dowództwem Zbyszka Rybaka), a Trójmiasto w latach ’90 to było piekło. Była tam jeszcze jedna, wówczas solidna, ekipa – Bałtyk Gdynia. Popularne Kadłuby nie wytrzymały jednak próby czasu.

Lechia „od zawsze” ma sztamę ze Śląskiem Wrocław. Data założenia zgody to 1977 rok, czyli… bardzo dawno temu. W tych latach w innych miastach jeszcze na dobre nie rozwinął się (lub nawet nie zaczął się) zorganizowany ruch kibicowski. Jednak przez silne i konkretne grupy skinów, które nienawidziły komuny, ta zgoda scementowała się i cały czas rozwijała na kolejne dekady. W dzisiejszych czasach to naprawdę sztama z prawdziwego zdarzenia.

Oprócz WKS-u mają sztamę z Gryfem Słupsk, który pierwszy raz wsparł Lechię w Koszalinie jesienią 1993 roku. Natomiast Gryf swoje płótno powiesił na Lechii w derbach Trójmiasta z Arką wiosną 1995 roku. Z Gryfem, i u boku Czarnych Słupsk, Lechiści starli się konkretnie z policją zimą 1998 roku, kiedy z rąk milicjanta został zamordowany 13-letni Przemysław Czaja. Co do fanów Czarnych są bardziej z szacunku traktowani jako zgoda po wydarzeniach w Słupsku, ale ich funkcjonowanie jest mniejsze niż niejednej ekipy działającej jako FC.

Lechia pod swoimi skrzydłami ma sporą rodzinę fan clubów lub ekip, z którymi żyją w komitywie: Chojniczanka Chojnice, Bytovia Bytów, KP Starogard Gdański, GKM Grudziądz, Pomezania Malbork, Unia Tczew czy Mławianka Mława. Od kilku sezonów Jeziorak Iława, który miał różne okresy w swoich szeregach, zdecydował się zostać FC Lechii.

Od 2016 roku mają układ chuligański ze Stomilem Olsztyn. Od lat również mają bardzo dobre relacje z Rakowem Częstochowa, wielu nawet mylnie przez wspólną oprawę w tym sezonie pomyślało, że została na tym meczu w Gdańsku przyklepana zgoda.

Nasza rywalizacja miała miejsce, odkąd pojawiliśmy się na piłkarskiej mapie Polski. Dopiero w połowie lat 80. zagraliśmy ze sobą w ekstraklasie. Lechia zameldowała się na 4 sezony i spadła, z kolei GieKSa zaczynała pisać swoją piłkarską dekadę, która przyniosła najlepszy okres w dziejach klubu. Wtedy z Lechią Gdańsk nic nas nie łączyło, oprócz wzajemnej zgody ze Śląskiem Wrocław, z którym w 1987 roku zagraliśmy finał Pucharu Polski w Opolu. W latach 90. futbol w Gdańsku grał na poziomie obecnej pierwszej ligi, jednak klub regularnie borykał się z trudnościami organizacyjnymi i finansowymi.

W 1995 roku doszło do fuzji z Olimpią Poznań i Lechia grała pod nazwą Lechia/Olimpia Gdańsk. Kibice Betonów podjęli decyzję o wspieraniu klubu, bo wtedy była to jedyna okazja do pokazania się na salonach. W tym samym sezonie podobny ruch uczynili kibice GKS-u Tychy, którzy dosłownie świętowali fuzję z Sokołem Pniewy, przez co także mieli okazję pokazać się kibicowsko w ekstraklasie.

Nasz wyjazd „na Lechię” miał mieć miejsce jesienią 1995 roku, ale doszło do kuriozalnej sytuacji. Piłkarze GieKSy pojechali do Poznania, gdzie Olimpia miała stadion „w remoncie”, ale departament PZPN wyznaczył ten obiekt do rozegrania spotkania. Z kolegi równolegle na Traugutta w Gdańsku stadion Lechii wyczekiwał naszych zawodników i… kibiców. Finalnie mecz nie został rozegrany, GieKSa otrzymała walkower na swoją korzyść, a fanatycy GKS Katowice nie pojechali w tamtym sezonie jedynie do Poznania i Pniew (GKS Tychy grał tam domowe mecze), ponieważ nie akceptowali fuzji z kibicowskiego punktu widzenia. Z kolei fani Lechii znienawidzili nas ze względu na osobę Mariana Dziurowicza, który przejął wtedy władzę w PZPN.

Wiosną 1996 roku mecz był w Katowicach. Lechia mocno się zmobilizowała i przyjechała w 130 głów, co na tamte czasy było bardzo dobrą liczbą. Jednak sporym szokiem było, kiedy Lechia zobaczyła swoje płótno („Lechia love forever”) na Blaszoku do góry kołami. Trochę czasu potrzebowali kibice BKS-u, aby połączyć kropki. Płotno przekazali Śląskowi Wrocław, z którym flaga jeździła lub wisiała na Oporowskiej, później WKS flagę przekazał Wiśle Kraków, która miała sztamę równolegle z Gdańskiem i Wrocławiem. Gdy był mecz GieKSy ze Śląskiem Wrocław jesienią 1995 roku, to jadąca wspierać Śląsk ekipa Białej Gwiazdy została trafiona przez chuliganów GieKSy. Wiśle zabrakło odwagi nie tylko do podjęcia rękawic, ale także poinformowania o straconej fladze.

Lechia mimo fuzji i zjeżdżenia Polski oraz konkretnego młynu na swoim stadionie, musiała się zadowolić jedynie sezonem i… znów spadła. W sezonie 1999/2000 spotkaliśmy się ponownie. I ponownie w Gdańsku doszło do fuzji… Tym razem Betony grały jako Lechia/Polonia Gdańsk po połączeniu dwóch gdańskich klubów. Jesienią 1999 roku GieKSiarze wybrali się w 240 osób, w tym 10 Banik Ostrava – na tamte lata była to świetna liczba. I kto wtedy zakładał, że to była nasza ostatnia wizyta? Ale o tym zaraz…

Wiosną 2000 roku graliśmy u siebie. Lechia przyjechała w 132 głowy, z czego 80 głów Betonów, reszta to była Wisła Kraków (27) i delegacje Gryfa Słupsk oraz Śląsk Wrocław. Przed meczem doszło do awantury – GieKSa wysypała się na gości, ale policja rozgoniła towarzystwo. Na meczu Blaszok palił sporo pirotechniki, a chuligani GieKSy zaprezentowali, w formie dywanów, szaliki Ruchu Chorzów z Katowic. Był to znak czystek w mieście.

Lechia, a konkretnie ich kibice, zdecydowali w 2001 roku, że napiszą własną historię – „sama” Lechia Gdańsk choćby od najniższej ligi (jednocześnie klub z fuzją cały czas kopał się w otchłani lig). Mieli zaczynać od B klasy, ale okazało się, że zespół Startu Kulice wycofał się z ligi i na starcie dostali od losu „handicap” – zaczynali od A klasy. Zaczynała się nowa, ale dumna historia gdańskiego futbolu, który w 2007 roku spotkał się w jednej lidze z nami. My zaczynaliśmy na poziomie obecnej trzeciej ligi, ale wspólnym mianownikiem tej rywalizacji jest fakt, że na zapleczu ekstraklasy spotkały się dwa kluby, które uratowali kibice.

Jesienią 2007 roku mieliśmy pojechać do Gdańska. Ciśnienie było ogromne, ale wcześniej zaliczyliśmy, po bardzo długiej rozłące, GKS Jastrzębie na wyjeździe. Doszło tam do awantury i dostaliśmy dwa mecze zakazu wyjazdowego.

Wiosną 2008 roku zagraliśmy na Bukowej. Lechia zapowiadała pociąg specjalny, ale coś poszło nie tak, bo goście dotarli w 87 głów i nie mieli ze sobą żadnej flagi.

Minęło 15 lat. GieKSa cały czas to samo pierwszoligowego granie (z dwuletnią przerwą na drugą ligę), natomiast Lechia była cały czas w Ekstraklasie. Gdańszczanie dorobili się nowego stadionu, który służył także podczas Euro 2012.

Ponownie zagraliśmy na zapleczu Ekstraklasy i znowu… nie pojechaliśmy na Lechię. Tym razem PZPN zamknął stadion BKS-u za ich pokaz pirotechniczny z Podbeskidziem Bielsko-Biała i nasza skromna delegacja, przekazała jedynie to, co myśli jako społeczność fanów GieKSy o PZPN.

Wiosną 2024 roku zagraliśmy u siebie z Lechią. Od niepamiętnych czasów pęknął „sold out”, co tylko pokazywało, jak brakuje nam wielkich spotkań. Goście, po 7-miesięcznej przerwie za przerwany mecz w Gliwicach, wygłodniali wyjazdów na legalu, wyprzedali wszystkie bilety. Zawitali w 550 głów, w tym 100 Śląsk Wrocław i 40 Raków Częstochowa. Weszli wszyscy i zaliczyli najliczniejszy wyjazd w historii do Katowic.

Minęło pół roku i zagramy ponownie. GKS Katowice kontra Lechia Gdańsk, ale już w Ekstraklasie. Dwa kluby, które ze zgliszczy podniosły grupy kibiców. Tylko fanatycy z obu stron wiedzą, jaką przeszliśmy drogę, żeby tu się spotkać!

Kontynuuj czytanie

Galeria Kibice SK 1964

Odsłonięto mural stworzony przez kibiców GieKSy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Dziś o godzinie 11:00 uroczyście odsłonięto mural wykonany z inicjatywy i siłami członków Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”.

Odsłonięcia muralu dokonał Robert Ciupa – dyrektor Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności oraz przedstawiciel Stowarzyszenia Kibiców „SK 1964” – Marcin Gruszczyński. W wydarzeniu wzięła również udział Joanna Bojczuk – Członek Zarządu Województwa Śląskiego.

Mural stworzony na bocznej ścianie dobrze znanej wszystkim mieszkańcom Brynowa kawiarni „Gruba Ciotka” znajduje się zaledwie 800 metrów od Kopalni Wujek. Na przygotowanym przez fanów GieKSy muralu oprócz nazwisk poległych górników znajdziemy panoramę Brynowa, podkreśloną na czerwono datę 16.12.1981 oraz tekst będący pierwszą zwrotką wiesza „Chłopcy z Kopalni Wujek”, którego autorką jest Maria Szcześniak. Mural zrealizowany przy ul. Pięknej 48 to czwarty mural o tej tematyce w Katowicach, w tym trzeci powstały z inicjatywy kibiców GieKSy !

„Od wielu lat staramy się na różne sposoby przypominać o tych tragicznych wydarzeniach w historii naszego Miasta i Kraju. Robimy to na różne sposoby, w tym również te nam najbliższe jak graffiti. Jestem szczęśliwy, że w sercu Brynowa, w które miejscu dziennie odwiedzają dziesiątki osób, udało się stworzyć pracę, która rzuca się w oczy i niesie za sobą wyraźny przekaz. Bardzo bym chciał, by ludzie chociaż na chwilę zastanowili się nad jego przesłaniem i nad tym, że w dzielnicy, w której mieszkają, nie tak dawno tworzyła się historia wolnej Polski” – podsumował Gruszczyński.

Historię strajku w kopalni „Wujek” w stanie wojennym i jego pacyfikacji przez siły milicyjno-wojskowe 16 grudnia 1981 roku dokumentuje i upowszechnia Śląskie Centrum Wolności i Solidarności w Katowicach. Tu czynna jest stała wystawa opowiadająca o tych wydarzeniach, a także szerzej o walce o wolność i godność w latach PRL.

FOT. Sylwester Strzałkowski/ŚCWIS

Kontynuuj czytanie

Klub Piłka nożna

„Ludzie GieKSy” wspominają Jana Furtoka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Od wczoraj w sieci pojawiają się pożegnania, wspomnienia, i anegdoty o Janie Furtoku. Naszą legendę żegna cała piłkarska Polska. Postanowiliśmy o najlepsze wspomnienia związane z „Jasiem” zapytać ludzi, którzy byli lub są blisko Klubu – prezesów, zawodników, dziennikarzy, pracowników i kibiców.

Swoimi wspomnieniami podzielili się z nami między innymi Wojciech Cygan, Grzegorz Proksa czy Grzegorz Goncerz. Zapraszamy na sentymentalną podróż i wspomnienia o prawdziwej legendzie GKS-u Katowice.

Wojciech Cygan, były Prezes GKS Katowice:

„Jana Furtoka bliżej poznałem w momencie gdy dołączyłem do GieKSy. I od razu udzielił pomocy. Z tym zawsze będzie mi się kojarzył. Wybitny piłkarz. Uśmiechnięty, skromny, serdeczny, z żartem i zawsze chętny do pomocy. Pamiętam jak razem z Marcinem Janickim potrzebowaliśmy wsparcia u jednego ze sponsorów, który był nałogowym palaczem. My z Marcinem nie paliliśmy, więc zabraliśmy także Jasia, żeby mógł towarzyszyć sponsorowi i opowiedzieć kilka anegdot ze swojej wspaniałej kariery. Sponsor był zachwycony. My też, bo dopięliśmy szczegóły umowy”.

Grzegorz Goncerz, były napastnik GKS Katowice:

„Pamiętam sytuację gdy na początku swojej przygody z GKS-em wszedłem do gabinetu Jasia, a tam jeden wielki dym od opalanych co chwila papierosów. Mówię: „dzień dobry, tak tu jest nadymione że Pana w ogóle nie widzę!” A Jasiu na to… „Mnie nie musisz widzieć, masz widzieć bramkę!””

Leszek Błażyński, dziennikarz, autor książek sportowych:

„Z przyjemnością oglądało się grę Jasia Furtoka, widziałem na żywo sporo meczów z jego udziałem, ale jeden utkwił mi najbardziej w pamięci. To słynne spotkanie 1 maja 1986 roku. Chodziłem wtedy do podstawówki, a w finale Pucharu Polski GKS Katowice grał z Górnikiem Zabrze. Przed spotkaniem wszyscy, od ekspertów po kibiców, zastanawiali się, ile Górnik wygra. GieKSa zwyciężyła 4:1, a Furtok strzelił trzy efektowne gole. Co ciekawe, na zegarze jeszcze po zakończeniu spotkania było 2:1. Kibice żartowali, że zegar obsługiwał fan Górnika, który wkurzył się i poszedł do domu… Później jako dziennikarz wiele razy miałem okazję porozmawiać z Furtokiem, który był osobą wesołą, sympatyczną, skromną i małomówną. Na boisku błyszczał, poza murawą wolał być w cieniu. Jego syn Jacek opublikował we wtorek zdjęcie ze swoim tatą, na którym Jasiu Furtok śmieje się od ucha do ucha. Takiego go zapamiętam.”

Artur Łój, były wiceprezes GKS Katowice, współtwórca akcji „Ratujmy GieKSę”:

„W okolicach roku 2006, gdy ś.p Jan Furtok był prezesem odradzającej się GieKSy, dostał bardzo intratną propozycję objęcia stanowiska dyrektora sportowego w Groclinie (teraz każdy wie jak ten klub skończył, ale wtedy to był organizacyjny top w kraju). Drzymała był zdeterminowany żeby Go ściągnąć do siebie. W GieKSie Jasiu zarabiał przysłowiowe orzeszki, a tam nie dość że kasa to jeszcze wizja walki o najwyższe sportowe cele.

Nie wiem czy są na świecie ludzie, którzy poświęciliby pieniądze i karierę dla ratowania idei pracowaliby społecznie, ale Jasiu wiedział że bez niego nie damy rady i został. Wrócił na szczebel centralny, a potem… już wszyscy wiemy.”

Grzegorz Proksa, bokser, mistrz Europy w wadze średniej, kibic GieKSy:

„Trudno w kilku zdaniach wymienić najlepsze historie czy wspomnienia, ponieważ z okresu mojej pracy w GKS-ie mam ich bardzo wiele. Z pewnością szybko złapaliśmy bardzo bliskie relacje, potrafiliśmy przegadać wiele godzin. Pamiętam że Jasiu miał biuro zaraz obok mojego i bardzo często wpadał po mnie przed treningami czy to pierwszej drużyny, czy drużyn młodzieżowych, bardzo lubił je oglądać i oceniać. Często robiliśmy to razem.

Dużo mi opowiadał o całym systemie szkolenia jak i o swojej karierze. Był bardzo dobrym kolegą. Bardzo długo mnie przekonywał żebyśmy przeszli na „Ty”, a ja miałem z tym ogromny problem. Dla mnie Jan Furtok to była legenda,, wielki sportowiec i idol z dzieciństwa. Długo utrzymywaliśmy kontakt prywatny. Jestem zdruzgotany tą starszną informacją…”

Marcin Janicki, były Prezes GKS-u Katowice:

„Janek Furtok to niekwestionowana legenda GieKSy. Kiedy przychodziłem do klubu w 2012 roku był jedną z pierwszych osób, którą miałem okazję poznać. Otwarty i z poczuciem humoru. Kiedy udawaliśmy się klubową delegacją na uroczystości górnicze każdy chciał mieć z Jankiem zdjęcie. Zanim zasiadł do stołu zawsze stanął do zdjęcia, z każdym zamienił słowo. Roztaczała się wokół niego aura osoby wyjątkowej dla polskiej i katowickiej piłki nożnej, ale przy tym wszystkim był szalenie normalny. Wyjątkowa osoba, którą miałem okazję poznać.”

Olga Bieganowska, dyrektor marketingu GKS Katowice w latach 2010-2020:

„Pan Jasiu był osobą, która zostawiła niezatarte ślady w sercach wielu osób, za swoje zaangażowanie i ciepło. Dla GieKSy nigdy nie odmawiał, zawsze miał czas, nawet ucząc podstawy piłki dzieciaki z programu Zagraj na Bukowej. Po cichu zawsze mówił: „Pani Olgo bombona?”…wciskając go od razu do ręki. Jego odejście to wielka strata, a wspomnienia o nim będą nas prowadzić, przypominając o wartościach, które wnosił w nasze kibicowskie życie. Panie Jasiu, Pana życie było darem dla wszystkich GieKSiarzy.”

Dariusz Leśnikowski, dziennikarz „Super Express”:

„Jako nastolatek Jana Furtoka – paradoksalnie – częściej widywałem w koszulce reprezentacji: pierwszej albo olimpijskiej na Stadionie Śląskim, niż w stroju GKS-u. Pamiętam jednak, że jako ówczesny kibic Szombierek gdzieś w połowie lat 80. „kląłem” na niego, gdy w Bytomiu walnął pięknego gola z rzutu wolnego. GieKSa wygrała 4:1, niewielkiej grupce „szombierkorzy” została jedynie marna satysfakcja z gola strzelonego przewrotką przez Marka Koniarka. Parę miesięcy później GKS zabrał „Koniara” Szombierkom, dzięki czemu trochę później narodził się przy Bukowej kultowy atak Furtok-Koniarek-Kubisztal.

Po latach miałem okazję – przyjemność, zaszczyt – poznać Jana Furtoka osobiście, już w zawodowych kontaktach na linii dziennikarz – piłkarz/trener/prezes. Zanim koszmarna choroba zabrała mu wspomnienia, parę kaw wypiliśmy i parę historii zdążył opowiedzieć do mojego cyklu „Z lamusa”, który przez wiele lat prowadziłem w „Sporcie”. Potrafił opowiadać z humorem, z emocjami, z werwą.

Kiedy na jedną z takich rozmów przyniosłem mu jego zdjęcie na… nartach, długo się na jego widok śmiał. A potem, opowiadając o tym, jak dwa razy w życiu: za Alojzego Łyski przy Bukowej oraz w okresie gry w Eintrachcie założył deski na nogi, ekspresyjnie zerwał się z krzesła i sugestywnie zademonstrował, czym się skończyła owa druga próba. Paru gości lokalu ze zdumieniem przyglądało się facetowi, który dramatycznie niemal pada na podłogę kawiarni. Cóż, gwiazdorstwa, sztuczności i fałszu nie było w Nim ani krztyny. Była godna najwyższego szacunku skromność i naturalność.”

Maciej Wierzbicki, były bramkarz GKS Katowice:

„Na pewno sama obecność Jasia dużo wnosiła, bo to był otwarty człowiek. Jak zazwyczaj bramkarze irytują się na słowo „SZAKET” tak z jego ust przywitanie „cześć szaket” odbierałem bardzo miło. Za czasu trenera Fornalaka Jasiu wchodził czasem do treningu, jednego takiego dnia chyba z 30 minut męczył mnie swoimi uderzeniami, bo zostaliśmy sami. Pytał kaj chcesz i tam uderzał. Czy prawą czy lewą nogą potrafił uderzyć na prawdę celnie…”

Grzegorz Górski, były zawodnik GKS Katowice, wychowanek Jana Furtoka:

„Jako dzieciaki rocznika 85 mieliśmy szczęście być trenowanymi przez wiele lat przez człowieka z wielką pasją do piłki nożnej, z którym każdy trening to była przyjemność i nauka.

Jako trener naszej ekstraklasowej drużyny sezonu 2004/2005 zbudował niesamowitą atmosferę, którą do dziś wspominamy z chłopakami z boiska. Każdy mecz to był bój w którym szło się za przyjaciółmi. Dzięki Furtokowi stanowiliśmy kolektyw.

Kiedy Jasiu został prezesem GKS-u to z punktu widzenia piłkarza doskonale wiedziałeś że rozmawiasz z uczciwym człowiekiem, który robi więcej niż pozwalałybyśmy to warunki klubowe w tamtych czasach. Był to serdeczny człowiek, który ukształtował mnie jako piłkarza, ale również co ważne ma niebagatelny wpływ na to jakim jestem człowiekiem.”

Maurycy Sklorz, były rzecznik prasowy GKS Katowice:

„Osobiście miałem okazję poznać Pana Jana Furtoka w pierwszym dniu mojej pracy w GKS-ie. Zawsze uśmiechnięty, zawsze pomocny. Uwielbiałem z nim rozmawiać, słuchać o dawnych czasach i potędze GieKSy. Janek miał miliony historii. Opowiadał o grze w trójkolorowych barwach, ale też o tym że w Niemczech zaczął strzelać dopiero jak mu zaczęli podawać schabowe na obiad!”

Rafał Kędzior, komentator sportowy:

„Moje pierwsze zetknięcie z Janem Furtokiem to czasy kiedy grał w Eintrahcie Frankfurt, a ja jako dzieciak zafascynowany Bundesligą oglądałem magazyn Ran na Sat 1 i bramki, które strzelał dla ekipy z Frankfurtu. Najbardziej utkwił mi w pamięci jednak pucharowy mecz z 1995 roku przeciwko wielkiemu wtedy Juventusowi. Byłem dumny, że synek z GieKSy strzelił gola drużynie Del Piero, Viallego i Deshampsa. Nie przypuszczałem wtedy, że będę go mógł jeszcze zobaczyć w barwach GieKSy już jako bardziej świadomy kibic.

Również tym bardziej wtedy nie przypuszczałem, że będę mógł poznać legendę GieKSy co stało się, kiedy pracowałem w dziale marketingu Klubu. Jan Furtok był wówczas wiceprezesem. Największym przeżyciem było jednak dla mnie, kiedy kilka razy miałem okazję zagrać w meczach reprezentacji Śląskich dziennikarzy wzmocnionej kilkoma byłymi ligowcami. Pochwałę za jedną z akcji od Jasia zapamiętam do końca życia podobnie jak swojską atmosferę, która wtedy panowała w szatni. Ale pamiętam też, że choć Furtok ze względu na wiek w tamtym czasie biegał najmniej ze wszystkich, to zawsze kończył mecz z 2 czy 3 golami. Anegdot z tamtych czasów jest sporo, ale większość z nich jednak nie nadaje się o cytowania przy tak smutnej okazji. Na pewno zapamiętam go jako wybitnego piłkarza i zwykłego, skromnego, normalnego chłopaka z Katowic z dużym poczuciem humoru i życzliwością.”

Tomasz Błaszczyk, wieloletni fotograf GKS Katowice:

„Pierwsze wspomnienie jakie przychodzi mi do głowy związane z Janem Furtokiem to zlecenie z gazety „FAKT” żeby zrobić zdjęcie… ręki którą Jan Furtok strzelił bramkę w pamiętnym meczu z San Marino. Byłem bardzo zdziwiniony tą propozycją i zastanawiałem się jak Pan Jan zareaguje. On natomiast jak zawsze szeroko się uśmiechnął i powiedział że nie ma żadnego problemu. Sesję ręki zrobiliśmy na klubowym parkingu.”

Maciej Biskupski, Wiceprezydent Miasta Katowice:

„Jan Furtok to był mój prawdziwy idol piłkarski w czasach w czasach mojego dzieciństwa. Gdy graliśmy na boisku w piłkę nożną każdy chciał być Janem Furtokiem. Gdy poznałem Janka w czasie działalności społecznego komitetu „Ratujmy GieKSę” okazał się zupełnie normalnym, życzliwym i otwartym człowiekiem. Takim właśnie go zapamiętam.”

Filip Burkhardt, były pomocnik GKS Katowice:

„Wczorajsza informacja mnie zszokowała. Pan Jan był cudownym człowiekiem, zawsze uśmiechniętym i życzliwym. Poznaliśmy się osobiście w czasie kiedy grałem w GKS-ie. Rozmawialiśmy najczęściej po meczach, bo bardzo przeżywał mecze GieKSy i zwracał uwagę na grę każdego zawodnika. Mam nadzieję że jego legenda będzie czuwała nad GieKSą i już nigdy GieKSsa nie spadnie z Ekstraklasy.”

Michał „Shellu” Murzyn, twórca i redaktor naczelny GieKSa.pl:

„Moim pierwszym kontaktem z wówczas prezesem Furtokiem był dzień, w którym po raz pierwszy pojechałem na mecz pracować na rzecz klubu. To był wyjazd na KS Częstochowa w IV lidze. Wcześniej filmowałem w trybun GieKSiarskie bramki, zaproponowano mi więc, żebym pojechał do Częstochowy i sfilmował mecz. Niesamowite było to dla mnie wydarzenie. W drodze powrotnej w autokarze puszczałem panu Janowi Furtokowi bramki z tego meczu na swojej analogowej kamerze. Po powrocie z ekipą z SSK i panem Jankiem mieliśmy… małą nasiadówkę w pokoju trenerów. Niesamowite było dla mnie bycie w takim kontakcie z Legendą. No i po wszystkim, jako że wracaliśmy w tym samym, kierunku – prezes na Kostuchnę, ja na Zarzecze – jechaliśmy jednym autem i nakazał kierowcy, odwiezienie mnie pod sam dom. Pomyślałem sobie wtedy – tyle wygrać. Tego dnia zaczęło się moje udzielanie na rzecz GieKSy, a duma jaką miałem z obcowania z Janem Furtokiem była olbrzymia.

Innego razu podczas wyjazdu do Ząbek zespół się naszej wyjazdowej ekipie samochód. Nie wiem, jak to się stało, ale akurat przejeżdżał pan Janek ze swoją ekipą. Ja jako, że miałem filmować mecz, byłem niezbędny na spotkaniu, więc wzięli mnie do swojego samochodu – wiem, że był tam jeszcze wtedy Piotr Stach. Dyskutowali w aucie o składzie, więc ja dałem komuś cynk, żeby wrzucił na stronę. To jeszcze były czasy tuż przed Facebookiem, więc szybkość informowania była na wagę złota.

Rozmowy z Janem Furtokiem były specyficzne. Pamiętam zwłaszcza jedną, co do której do dziś uśmiecham się na wspomnienie. Poszedłem do gabinetu prezesa podpytać o poszukiwania zawodnika na jakąś pozycję albo lokalizację obozu przygotowawczego. Pan Jan patrzył na mnie w milczeniu. Zaciągnął się papierosem i rzekł:

– Działamy.

Zamilkł. Wziął kolejny chaust papierosa. Po kilku sekundach dodał.

– Szukamy.

Ton jakim to mówił był naprawdę jednorazowy.

No i ogólnie znana wszystkim historia, kiedy to pan Jan Furtok zarzucił na jednej z prezentacji GieKSy sucharem wszechczasów 🙂

„Pijcie mleko, druga liga niedaleko”.

Dla mnie postać Jana Furtoka jest szczególna. 13 października 1996 byłem na swoim pierwszym meczu GKS Katowice. Żałowałem, że akurat w tym spotkaniu nie może wystąpić Sławek Wojciechowski. Niepotrzebnie. W 75. minucie do ustawionej tuż za linią pola karnego piłki podszedł Jan Furtok, który już był po swoich zachodnich wojażach. Precyzyjnym strzałem nie dał szans… śp. Arturowi Sarnatowi, który zmarł kilkanaście dni temu.

Na własne oczy widziałem ponad 840 bramek GKS Katowice. Strzeliło je niemal 200 piłkarzy. Jasiu Furtok był autorem pierwszej z nich.”

Piotr Koszecki, Prezes Zarządu Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”:

„Jan Furtok to po prostu (i aż) GKS Katowice.

Bardzo dobroduszny Człowiek. Wiele osób wie o jego zasługach piłkarskich, ale dla mnie – z racji wieku – to przede wszystkim osoba, dzięki której GieKSa w ogóle istnieje.

Cieszę się, że doczekał się powrotu do Ekstraklasy, szkoda że nie zobaczył GieKSy na nowym stadionie, który – zgodnie ze słowami Prezydenta Marcina Krupy – będzie nosił Jego imię.

Jak sobie teraz pomyślę, że przez ponad 20 lat miałem okazję obcować i rozmawiać z taką Legendą… Ale to też pokazuje, jakim Człowiekiem był Jasiu – tak wspaniałym, że w ogóle nie czuło się dystansu.

Zawsze był z nami kibicami, a my zawsze będziemy z Nim.”

Krzysztof Pieczyński, radny miasta Katowice:

„Z Jankiem znaliśmy się wiele lat i mam dziesiątki wspomnień związanych z tą przyjaźnią.

Najpierw była to relacja na linii idol-fan. Gdy Jasiu zakończył karierę wielokrotnie miałem zaszczyt grać z nim w jednej drużynie na wielu turniejach na terenie Polski a nawet Europy. Dzięki temu nasze więzi się zacieśniły, i zostaliśmy przyjaciółmi, a z całą rodziną Furtoków od lat żyję w bardzo bliskich relacjach.

Anegdotę jednak przytoczę związaną z działalnością samorządową, w której uczestniczę, a sam Jasiu też w pewnym okresie swojego życia był blisko tej działalności.

Otóż w roku 2006 oboje po raz pierwszy startowaliśmy do Rady Miasta Katowice z list Forum Samorządowe i Piotr Uszok. Wraz z Jasiem razem jechaliśmy na spotkanie organizacyjne z ówczesnym Prezydentem Piotrem Uszokiem.

W czasie jazdy Janek zapytał co będzie na tym spotkaniu. Odpowiedziałem że pewnie głównym tematem będzie rozmowa o naszych numerach na listach wyborczych. Wtedy też zaproponowałem Jasiowi, żebyśmy prowadzili wspólną, spójną i podobną kampanię, gdyż startujemy w innych okręgach, więc nie będziemy sobie przeszkadzać. Zapytałem Jasia jaki chciałby mieć numer na liście to ja również poproszę o taki sam. Jasiu bez chwili zastanowienia odpowiedział: „No jak to jaki, ino dziewiątka!”. Wiadomo, że takie numery na listach nie należą do tych „biorących”, więc starałem się wytłumaczyć mu, że to niezbyt fortunny numer jak na wybory, na co Jasiu rzekł: „To był zawsze szczęśliwy numer do mie, zoboczysz!”.

Koniec końców obydwoje wystartowaliśmy z dziewiątego miejsca na listach. Wprawdzie mandatów radnych nie zdobyliśmy, ale mimo odległego miejsca byliśmy tego naprawdę blisko.

Żegnaj Idolu, Żegnaj Kolego, Żegnaj Przyjacielu…”

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga