Kibice Piłka nożna
Ranking kibiców gości na Bukowej od 2000 roku – miejsca 20-11
Dołączając do akcji #zostanwdomu i przeglądając stare zdjęcia dla zabicia czasu, zacząłem ponownie odświeżać fotki kibiców gości, którzy dawniej gościli w Katowicach na naszej legendarnej Trybunie Północnej (i nie tylko). Przez ostatnie 20 lat, sporo topowych ekip na Bukową zawitało, przez co widowisko do dziś wspominamy jako klasyk. Były również i ekipy, które liczbą nie „wbiły” się w ranking, ale ich wizyta jest do dziś pamiętna, jak np. Widzew Łódź, który wytargał kawałek naszej flagi „GKS Katowice” z buldogiem.
Postanowiłem stworzyć ranking, który obejmuje czas od wiosny 2000 roku i został uszeregowany według liczby kibiców gości. Oczywiście proszę potraktować to jako zabawę i z przymrużeniem oka, ze względu na oczywisty fakt, że Trybuna Północna została w 2011 roku zburzona, przez co później dużo topowych ekip nie miało możliwość pokazania się w konkretnej liczbie. W ostatnich latach daje się też we znaki policja i wojewoda. Warto pamiętać także, że przez rok nie było trybuny dla gości. Od 2008 roku, również pomimo istnienia legendarnego sektora gości, bilety na nasz stadion dla „odwiedzających” zostały ograniczone do 1000 osób, a stało się tak po awanturze z GKS-em Jastrzębie, gdy spotkanie zostało przerwane. W kilku przypadkach liczbę do rankingu danej ekipy zrobiły zgody, ale oczywiste jest, że sztamę się ma po to, aby ją wspierać. Liczby podaję na podstawie tego, jak oceniły się poszczególne ekipy gości. Sami ocenicie w komentarzach, kto przyjechał konkretnie, a kto ewentualnie „przekręcił licznik”. Nie zajmując już Waszego czasu, zapraszam do wspominania.
Wyróżnienie: Lech Poznań, wiosna 2003
Nim zacznę od dwudziestej pozycji, muszę wyróżnić fanów Lecha, którzy z przyczyn zwykłego liczbowego plebiscytu w formie zabawy nie są w TOP 20.
Kolejorz na tamte czasy, przyjeżdżając w 620 osób, pokazał wszystkim, jak zaczyna odjeżdżać polskiej scenie kibicowskiej pod każdym względem. Ich liczby wyjazdowe, oprawy i młyn u siebie robił takie wrażenie, że każda ekipa, która miała z nimi możliwość rozegrania spotkania na trybunach, ogromnie się mobilizowała i z nami nie było inaczej. Na samym meczu ich ogólna prezentacja, była jednym z najlepszych, jakie osobiście widziałem. Podział na barwy w formie pelerynek i kapitalne racowisko w tym konkretny doping, było czymś, czego „na raz” jeszcze nie widziałem. Warto wspomnieć, że Pyry na tym meczu, jechali Piotrowi Dziurowiczowi przez zablokowanie transferu naszego piłkarza do ich klubu oraz „pozdrawiali” naszego nowego pseudo sponsora Dospel, za co zdobyli nasz szacunek. Dla fanów Lecha jest to rekord w Katowicach, którego długo nie będą mieli okazji pobić. Jeszcze rok później, zagraliśmy z Lechem w naszym ostatnim sezonie Ekstraklasy, jednak wtedy KKS przyjechał w 180 osób i zasiadł na trybunie głównej.
20. Wisła Płock, jesień 2007
Na wstępie trzeba jasno zaznaczyć. Pomimo rekordu Nafciarzy, którzy przyjechali do nas w 200 osób, nie mieliby najmniejszej szansy być w rankingu. Jednak swoją robotę zrobiła ich ówczesna zgoda Torcida, która wsparła ZKS w 450 osób, przez co łącznie dopingowali swoich kopaczy w 650 głów. Ogólna liczba była sporym pozytywnym zaskoczeniem. Wcześniej fani z Płocka pojawiali się w Katowicach w bardzo skromnych liczbach lub wcale. Jak życie pokazało, zgoda Wisły z Górnikiem niedługo później przeszła do historii.
18. Cracovia, jesień 2004
Pasy, podobnie jak Nafciarze, wykręcili rekord w Katowicach. Pierwszy raz od 1983 roku była okazja rozegrania meczu ligowego GKS – Cracovia. Craxa na najbliższym wyjeździe w ekstraklasie zawitała w 700 osób w tym 100 fanów tyskiego GKS-u. Dla naszych ultrasów był to bardzo prestiżowy mecz, czego efektem była foliowa oprawa „Pierońskie Hanysy”.
18. Legia Warszawa, wiosna 2004
Na zakończenie sezonu 2003/2004 Legia, pogodzona z mistrzem Polski dla Wisły Kraków, udała się na ostatni wyjazd do Katowic. Nie przeszkodziło to Legii pokazać się w 700 osób, z czego 200 stanowiło Zagłębie Sosnowiec.
17. GKS Jastrzębie, wiosna 2008
W tamtym okresie ciśnienie z dwóch stron było ogromne. Nawarstwiło się one również faktem, że była okazja zagrać w 2006 roku jeszcze w 2. lidze. Kibice z Jastrzębia chcieli się pokazać w bardzo dobrej liczbie, ale konflikt naszych działaczy z Jastrzębiem wyszedł najgorzej jak mógł – kibice gości nie mogli się pojawić. Następna okazja nastąpiła właśnie w 2008 roku. Goście po ogromnej mobilizacji zorganizowali pociąg specjalny i przyjechali w 750 osób w tym ich dawne zgody Chemik Kędzierzyn-Koźle oraz Hutnik Kraków.
14. Górnik Zabrze, jesień 2008
Mecz w ramach Pucharu Polski. Już wtedy relacje z Torcidą były bardzo dobre, czego efektem było przybicie zgody rok później. Górnik na wtorkowym wyjeździe obecny w 800 osób.
14. Górnik Zabrze, jesień 2002
Były to derby przyćmione fatalną wieścią o przejęciu naszego klubu przez Dospel, a co najgorsze zmianą nazwy klubu. Kibice Górnika pojawili się w 800 osób, ale pomimo złych relacji w tamtym okresie, uszanowali nasz problem, z którym mógłby zmagać się każdy klub w Polsce i nie było „okolicznościowych” pocisków. Górnik pod względem ultras zaprezentował się bardzo solidnie. Jako pierwsza ekipa w Polsce, utworzyli na wyjeździe dwustronną kartoniadę w postaci napisu „KSG” i krzyża w barwach.
14. Legia Warszawa, wiosna 2002
Mecz, który każdy GieKSiarz weźmie ze sobą do grobu. Fantastyczne widowisko na boisko zapewnili piłkarze, przez co lubimy wspominać to spotkanie. Legioniści pojawili się łącznie w 800 osób i tradycyjnie, mogli liczyć na konkretne wsparcie Zagłębia.
13. Wisła Kraków, wiosna 2003
Kolejny piłkarski pojedynek, wspominany jako jeden z najlepszych w ostatnich dwudziestu latach. Wtedy po pokonaniu Wisły, marzenia o mistrzostwie Polski nie jednemu wróciły do głowy. Ostatecznie zajęliśmy trzecie miejsce i po ośmiu latach wróciliśmy do europejskich pucharów (niestety z wiadomym skutkiem). Fani Białej Gwiazdy do Katowic przyjechali w 900 osób, tworząc kartoniadę w asyście pirotechniki. Ogólnie bardzo dobra prezentacja.
12. ŁKS Łódź, jesień 2009
Po 10 latach ŁKS znów przyjechał do Katowic, przez co ogromna była mobilizacja po obu stronach. Rodowici Łodzianie, pomimo środowego terminu, pokazali się konkretnie. Zawitali w 937 osób w tym 375 GKS Tychy. Doping po obu stronach był rewelacyjny, jednak po każdej straconej bramce przez łodzian, Blaszok jeszcze bardziej podkręcał decybele. Była to najlepsza liczba w historii ŁKS-u na naszym stadionie.
11. Śląsk Wrocław, wiosna 2000
Gdyby mnie ktoś zapytał o najbardziej kompletny kibicowski mecz ostatnich 20 lat, w którym było wszystko, co kibic kocha, bez wahania wskazałbym na ten pojedynek. W mojej osobistej ocenie Blaszok wystawił w tym dniu najkonkretniejszy w historii młyn, jeśli chodzi o doping. O szalikach nawet nie wspomnę, trzeba obejrzeć zdjęcia, które każdy zna, a było już lato. W tym sezonie wraz ze Śląskiem mieliśmy ogromny maraton do pokonania, którego prawie żadna polska ekipa nigdy nie miała na rozkładzie – 23 wyjazdy. Podczas tego spotkania obydwie ekipy były o krok od awansu do elity, więc ciśnienie było zarówno na boisku, jak i trybunach. WKS przyjechał w 950 osób, co na tamte czasy było liczbą mega konkretną. Po rozłożeniu jednej z największych sektorówek w Polsce „Cała Polska w cieniu Śląska”, trybuna gości wyglądała rewelacyjnie, a Śląsk potwierdził to dopingiem.
Eric Cantona
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.










.













Kejta
28 marca 2020 at 03:01
Mialem tylko 13 lat ale pamietam mecz ze Slaskiem jak dzis i akcje naszych na flage Slaska hehe