Sezon ogórkowy w pełni, można by rzec – wszyscy odpoczywamy. Jest to ważny czas, niezbędny każdemu kibicowi do naładowania akumulatorów. Dla nas – kibiców GieKSy – w szczególności. Doświadczeni bowiem wszystkimi ostatnimi latami – mając tę zimową przerwę – możemy nieco ochłonąć i na nowo nabierać nadziei.
Trudno sobie wyobrazić życie kibica GKS Katowice w formacie takim, jaki mamy w Anglii, czyli gra się cały czas bez przerwy. Ale pomijając ten skrajny przypadek – to nawet i przerwa w polskiej ekstraklasie, skracająca się z roku na rok, mogłaby być czasem niewystarczającym. Wiemy, jak z bicza leci przerwa letnia – choć w tym roku była ona wyjątkowo długa, bo dociągnęła do dwóch miesięcy (zazwyczaj jest to niewiele ponad półtora). A jednak – trzy miesiące pauzy zimowej pozwala z nowymi siłami wejść w trudne wyzwania. Nie mówię już o piłkarzach, tylko właśnie nas – kibicach.
Oczywiście chciałoby się mieć krótkie przerwy, a czasem i wcale, gdybyśmy mieli życie usłane różami i passą sukcesów. Ostatnie lata jednak pokazały, że było dokładnie odwrotnie. Kompromitacje drużyn Brzękola i Paszula, w końcu klęska ekipy Dudka. Powiem szczerze – nie wyobrażam sobie braku odpoczynku psychicznego od takich doznań. Za dużo tego było i za często.
Pewnym paradoksem jest to, że „udane” końcówki jesieni w poprzednich latach często sprawiały, że ta zima była czasem optymizmu. Nie zmienia to jednak faktu, że efekt był opłakany, więc tak naprawdę noszona przez trzy miesiące nadzieja była złudna.
„W futbolu widziałem wiele” – więc po bardzo udanej rundzie ekipy Rafała Góraka nie popadam w hurraoptymizm, ale i tak sukcesem jest, że wierzę w lepsze jutro. Nie jest to jednak wiara ślepa. Pomijając już nasz klub, to przecież ile razy zawiodła nas reprezentacja Polski, gdy wydawało się, że „to musi być ten czas”.
Zapewne wiele osób może się podśmiewać z tego, co za chwile przeczyta, ale zrzucę to na karb bycia mądrym po fakcie. Otóż uważałem wybór Franciszka Smudy na selekcjonera jako najlepszy z możliwych i cieszyłem się z tego, że poprowadzi Polskę na Euro 2012. Nie byłem w tym odosobniony. Choć popularny Franz stał się po turnieju ofiarą szyderstw, to przed rozgrywkami był osobą największego publicznego zaufania. Niestety nie wykorzystał tego i w grupie śmiechu, w meczu decydującym o awansie z Czechami, zagrał ultradefensywnie i wyleciał z hukiem z turnieju. To był jeden z tych momentów, kiedy moja wiara została podkopana i temat zaufania w sporcie do kogokolwiek został mocno nadszarpnięty.
Już jako stary koń, wierzyłem w ekipę Nawałki na Mundialu w Rosji. Przemawiało tam wszystko – sukces na Euro, ale też brak jakichkolwiek afer i solidne planowe przygotowywanie się do Mistrzostw Świata. Niestety najlepszy polski szkoleniowiec ostatniej dekady stał się zakładnikiem swojego własnego podejścia i prawdopodobnie doprowadził do absurdu (co na poziomie widocznym było słychać w wypowiedziach w trakcie i po turnieju). Kadra straciła wszystko, zawiodła na całej linii, a na koniec jeszcze „udokumentowała to”, grając w haniebny sposób ostatnie minuty meczu z Japonią.
Tak więc kwestia zaufania już nigdy nie będzie taka, jak kiedyś. Za dużo, po prostu za dużo doświadczyłem ja jako kibic klubu i reprezentacji. Dlatego, choć cieszę się bardzo z tej rundy, to jakieś myślenie o pewnym lub bliskim awansie jest mi bardzo dalekie. W zasadzie to modlę się, tylko żeby to któreś z pierwszych dwóch miejsc zająć, bo jeśli będziemy grać baraże, to żyła wodna pod stadionem na Bukowej znów może dać o sobie znać.
To nie jest kwestia asekuracji, tylko osobistego doświadczenia. I ostrożności, po to, by znów nie dostać po twarzy. Drużyna ma duży potencjał, potrafi grać dobrze, ale dużo jeszcze pracy – bo momentów przestoju było sporo w rundzie jesiennej, na czele z pierwszymi połowami. Ta drużyna musi wiedzieć, że jest mocna, ale też nie może myśleć, że jest na tyle lepsza od przeciwników, że wyniki przyjdą same. To musi być udokumentowane pracą – szacunkiem do siebie i rywala.
I po raz kolejny napiszę – nie chodzi o asekurację, bo to jest ostatnia rzecz, jaką chciałbym ujrzeć i jeżeli tak by było, to lepiej po prostu zejść z boiska i nie robić pośmiewiska. Nie ma czegoś takiego, jak wynik ponad stan w 20 meczach, tym bardziej jeśli trzeba korespondencyjnie walczyć z seryjnie wygrywającymi rywalami. Jeśli GKS zdobył 40 punktów w 20 meczach, to znaczy, że może zdobyć co najmniej 28 punktów w pozostałych 14 kolejkach. Skoro zrobili to raz, pokazali, że potrafią. Inna sprawa, że nawet taka zdobycz może awansu nie dać.
W poprzednich sezonach nie mieliśmy ani asekuracji, ani ambicji, tylko prawdopodobnie jakiś szeroko zakrojony plan, który nie pozwalał nam się cieszyć na koniec sezonu. Teraz wypada mieć nadzieję, że mamy w szatni grupę ludzi ambitnych, którzy nawet jak przegrają, to będziemy gołym okiem widzieć, że wszystko zadziało się czysto sportowo. Zarówno zawodnicy, jak i sztab szkoleniowy dają podstawy, aby w to wierzyć.
Tak więc wierzmy, że tym razem będzie inaczej niż na koniec ostatnich sezonów. I że nie sprawdzi się powiedzenie, które mógłbym sparafrazować „gdybym dał sobie uciąć rękę za ekipę Brzękola, to bym kurwa nie miał ręki”. Tak mocnych deklaracji wobec ekipy trenera Góraka robić nie będę. Za wcześnie. Ale to, co mieli zrobić w rundzie jesiennej, zrobili z nawiązką. I o to chodzi.
Irishman
3 stycznia 2020 at 10:11
Nie ma sensu się tu przegadywać na ile duże mamy szanse na awans. Prawda jest taka, że jesteśmy w pół drogi… no może nawet o kilka kroków dalej, a na miejscu dającym przepustkę do I ligi nie jesteśmy. Przed nami cała wiosna i zapewne także nawet Stal Rzeszów, nad którą mamy dziś 10 punktów przewagi nie składa broni licząc na w najgorszym przypadku na udane baraże. A piłka nożna jest nieprzewidywalny, za co ją zresztą kochamy. Szkoda tylko, że ostatnio ta „nieprzewidywalność” obracała się regularnie ciągle przeciw nam. No ale może karta się w końcu obróci na naszą korzyść, bo są ku temu realne przesłanki.
Po pierwsze fakt, jesteśmy na „zaledwie” 😉 3-im miejscu ale też wywalczyliśmy je grając w komplecie na boiskach najgroźniejszych rywali.
Po drugie „żyły wodne” pod naszym stadionem jakby zmieniły nurt i powoli wraca „twierdza Bukowa”, co w kontekście tego, że będziemy gościć u siebie najgroźniejszych rywali jest bardzo ważne.
I wreszcie po trzecie i NAJWAŻNIEJSZE chyba wszyscy jesteśmy pod wrażeniem pracy duetu G-G, któremu z grupy ludzi, jaka pojawiała (ostała) się na Bukowej po kolejnych rewolucjach, w ekstremalnie krótkim czasie udało się zbudować silną, zgraną, dobrze rozumiejącą się drużynę. I dlatego to jest takie ważne, bo oczywiście z formą piłkarzy jest bardzo różnie ale mając takich ludzi możemy być w miarę spokojnie, że co by się nie stało to oni nad tym zapanują.
Dlatego też ja też nie jestem oczywiście do końca pewien jak to się skończy ale mimo wszystko czekam na wiosnę nie z obawami, jak to było rok temu ale z umiarkowanym optymizmem i dużą niecierpliwością. 🙂
Mecza
4 stycznia 2020 at 17:48
Pisałem już kilka lat temu na forum, że bardziej od sukcesu za wszelką cenę interesuje mnie co sezonowy progres punktowy który w końcu zagwarantuje nam to na co czekamy. Wszystko oparte na mocnych fundamentach a nie na chybcika. Jak wspomniał Shellu, skoro 40pkt w 20 meczach to ja będę bardzo zadowolony z 30 pkt. w 14 meczach. Obojętnie co to da, będzie dla mnie OK ale wiadomo że na jesień i kolejną wiosnę kolejny progres. Czy mecze u siebie z czołówką powinny dać nam więcej punktów niż na wyjazdach? Wybaczcie…oby było tak samo.