Piłka nożna Prasówka
Media o meczu GieKSa-Sandecja: Bez błysku, bez strzału
Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego meczu GKS Katowice – Sandecja Nowy Sącz.
gazetakrakowska.pl – Sandecja Nowy Sącz kolekcjonuje remisy. Nie dała się „GieKSie”
[…] To gościom jakby bardziej zależało na udanym wejściu w to spotkanie. Szczęścia próbował Mas, ale jego próba strzelecka została zblokowana. Uderzenie z ostrego kąta oddał Toporkiewicz, ale i tym razem bez efektu – skutecznie interweniował golkiper gospodarzy.
Katowiczanie jakby jeszcze nie do końca otrząsnęli się po wtorkowej porażce z Wisłą w Krakowie (1:2), gdy długo prowadzili, a dwa decydujące ciosy zadane przez Fernandeza miały miejsce w odstępie czterech minut. W 20. minucie po wybiciu piłki przed pole karne, zdołał dopaść do niej Walski i ładnym strzałem ostemplował poprzeczkę GKS. Odpowiedź katowiczan przyszła po chwili. Urynowicz kropnął z dystansu nieznacznie się myląc. Gracze Dudka ponownie pokazali się w 27. minucie spotkania. Po zagraniu z boku od Kosakiewicza główkował Słaby. Kudła był jednak na posterunku kapitalnie interweniując.
W odróżnieniu od meczu w Opolu trener Sandecji nie zdecydował się na dokonanie jakiejkolwiek zmiany w przerwie spotkania (wtedy uczynił to trzykrotnie). W 57. minucie Toporkiewicz przytomnie wypatrzył Masa, ale nowy napastnik sądeczan (podpisał umowę 1 sierpnia) nie popisał się pudłując w dogodnej sytuacji. W końcowych minutach spotkania to GKS, na szczęście dla „Biało-Czarnych”, trafił jedynie w słupek.
„Duma Krainy Lachów” nie dała się zespołowi trenera Rafała Góraka, ale obecnie mając raptem pięć punktów wywalczonych w sześciu kolejkach, nie ma co myśleć o wejściu do ligowej czołówki. Póki co gracze z miasta nad Dunajcem „stoją” z boku i jedynie przyglądają się najlepszym, ale warto pamiętać o tym, że każdy z dotychczasowych meczów tego sezonu rozgrywali na obcym terenie.
sportslaski.pl – Bez błysku, bez strzału. „GieKSa” remisuje z Sandecją
Remis po słabym widowisku przy Bukowej. GKS Katowice dzieli się punktami z Sandecją Nowy Sącz. W piątek to goście byli bliżsi przechylenia szali zwycięstwa na swoją korzyść.
[…] Goście prowadzeni przez trenera Dariusza Dudka nie pozwolili nawet na moment rozwinąć skrzydeł GKS-owi, a sami wykreowali sytuacje, z których wykorzystać powinni co najmniej jedną.
Michał Walski z Sandecji był jednym z graczy, który uparcie uprzykrzał życie próbującym zawiązać jakikolwiek składny atak gospodarzom. Kilka razy przeciął kluczowe podanie, czyścił środek pola, a przy odrobinie szczęścia mógł cieszyć się z gola. Jego uderzenie w poprzeczkę bramki Dawida Kudły było jedną z niewielu ozdób widowiska przy Bukowej.
Osłabienia w środku pola GKS-u sprawiły, że gra piłkarzy trenera Rafała Góraka była pozbawiona błysku i kreatywności. Katowiczanie byli dla gości do bólu przewidywalni. Psuli ostatnie podania, nie wypracowywali czystych pozycji strzeleckich. Mecz skończyli bez choćby jednego celnego uderzenia. Do tej pory, choć podopieczni trenera Góraka nie zawsze punktowali, ich mecze oglądało się z przyjemnością. W piątkowy wieczór „GieKSa” wypadła wyjątkowo bezbarwnie.
Co ciekawego
– Rafał Figiel, Adrian Błąd i Daniel Tanżyna – taka trójka zasiadła obok siebie na… trybunie krytej. Każdy z nich z kontuzją. Do składu po pauzie za czerwoną kartkę obejrzaną w Bielsku-Białej wrócił Bartosz Jaroszek, choć odrobinę poprawiając sytuację kadrową w ekipie trenera Rafała Góraka.
– Pierwsza połowa nie porwała. „GieKSa” nie potrafiła rozmontować dobrze pracującej defensywy Sandecji, nie oddając ani jednego celnego strzału na bramkę gości.
– Groźniejsza przed przerwą była Sandecja. Najpierw kapitalnie z dystansu przymierzył Michał Walski, ale piłka obiła poprzeczkę tuż przy spojeniu z słupkiem. Kilka minut później po dośrodkowaniu z narożnika boiska głową z bliska uderzał Kamil Słaby, ale wyciągnął się do piłki Dawid Kudła wybijając ją na kolejny korner.
– W 42. minucie boisko powinien opuścić Damian Chmiel. Powinien, ale arbiter oszczędził zawodnika Sandecji, nie pokazując mu drugiej żółtej kartki za wślizg od tyłu w nogi jednego z katowiczan.
– Goście, skupieni głównie na defensywie, groźniejsi byli również po zmianie stron. Świetną okazję mieli w 68. minucie, Maciej Mas nie trafił do bramki w prostej sytuacji, którą stworzył mu Krzysztof Toporkiewicz. Ten sam zawodnik wcześniej obił poprzeczkę bramki Kudły.
– Dopiero w 86. minucie to katowiczanie zbliżyli się do zdobycia gola choć wciąż… nie mieli na koncie celnego uderzenia. Po rzucie wolnym piłka odbita się od pleców Michała Kołodziejskiego i wylądowała na słupku bramki Dawida Pietrzkiewicza.
– Po intensywnym tygodniu katowiczanie dostaną czas na odpoczynek. Kolejny mecz o punkty zagrają dopiero w przyszłą niedzielę, mierząc się w Rzeszowie z tamtejszą Resovią.
sandecja.pl – Podział punktów w Katowicach
[…] Po nieco spokojnym początku z obu stron w 10. minucie podaniami z pierwszej piłki przedrzeć w pole karne chcieli się Damian Chmiel oraz Maciej Mas, drugi z wymienionych zdołał oddać strzał, ale został skutecznie zablokowany. W 16. minucie długie podanie od Dawida Pietrzkiewicza na lewej stronie otrzymał Krzysztof Toporkiewicz, młodzieżowiec popędził po skrzydle, zbiegając do środka boiska oddał uderzenie z ostrego kąta, z którym bez problemu poradził sobie Dawid Kudła.
GKS od czasu do czasu przenosił ciężar gry pod naszą bramkę, jednak podopiecznym Rafała Góraka brakowało skuteczności, aby poważniej zagrozić Dawidowi Pietrzkiewiczowi. Najlepszą okazję do zdobycia gola miał w 20. minucie Michał Walski, defensywa gospodarzy wybiła futbolówkę przed pole karne, gdzie dobrze ustawiony pomocnik naszego zespołu uderzył bez zastanowienia, obijając poprzeczkę. Miejscowi chcieli odpowiedzieć szybko i już w kolejnej akcji Marcin Urynowicz spróbował swoich sił z dystansu, myląc się nieznacznie. W 27. minucie świetnie z narożnika boiska dośrodkował Łukasz Kosakiewicz, głową uderzał Kamil Słaby i tylko kapitalna interwencja Dawida Kudły uratowała GKS przed utratą gola.
Po upływie pół godziny gry miejcowi pokusili się o akcję ofensywną i strzał głową, po którym piłka poszybowała tuż obok prawego słupka naszej bramki. Na kolejny strzał trzeba było poczekać około dziesięć minut, gdy w 41. minucie z dystansu uderzał Elhadji Maissa Fall, niestety niecelnie. Sześćdziesiąt sekund przed końcem regulaminowego czasu gry pierwszej połowy kapitalne podanie w obręb „szesnastki” otrzymał zawodnik GKS-u, który zdążył przyjąć piłkę, na szczęście kapitalną interwencją popisał się tutaj Tomasz Boczek. Oba zespoły do szatni zeszły więc przy stanie 0:0, warto tutaj pochwalić defensywną grę podopiecznych Dariusza Dudka, którzy nie pozwolili rywalowi na oddanie celnego strzału.
W przerwie żaden z trenerów nie zdecydował się na zmiany, w związku z czym obie drużyny rozpoczęły w takich samych zestawieniach, jak na początku meczu. W 52. minucie Patryk Szwedzik dostrzegł, że daleko od bramki wyszedł Dawid Pietrzkiewicz i chciał go zaskoczyć próbą z okolic 40. metra, jednak nie trafił w światło bramki, a ponadto golkiper „Biało-Czarnych” w porę wrócił na swoje miejsce, kontrolując lot piłki. W 57. nasz zespół powinien wyjść na prowadzenie, prostopadłe podanie Krzysztofa Toporkiewicza trafiło do Macieja Masa, napastnik „Sączersów” uderzył w kierunku bramki i futbolówka zatrzymała się na poprzeczce, dobijać chciał Damir Šovšić, jednak został zablokowany.
Świetną akcję na lewej flance przeprowadził w 67. minucie Krzysztof Toporkiewicz, dośrodkowując idealnie na nogę znajdującego się na piątym metrze Macieja Masa, niestety zawodnik w biało-czarnej koszulce spudłował będąc na fantastycznej pozycji. Groźnie pod bramką naszego zespołu zrobiło się w 86. minucie, w narożniku pola karnego faulowany był zawodnik rywali, gospodarze mieli rzut wolny, po którym piłka przeszła przez całe pole karne i odbiła się od słupka wychodząc w pole gry. Do końcowego gwizdka wynik nie uległ zmianie i oba zespoły podzieliły się punktami.
sportdziennik.com – Puste trybuny, pusto w sieci
Osłabiona GieKSa nie była w stanie oddać celnego strzału na bramkę sądeczan, którzy dwa razy obili poprzeczkę bramki gospodarzy, ale nie odnieśli pierwszej w sezonie wygranej.
Trzeci raz w dobie bojkotu, prowadzonego przez fanatyków przeciwko rządom prezesa Marka Szczerbowskiego, GieKSa wybiegła na niemalże pustą Bukową walczyć o ligowe punkty, czyniąc to przy akompaniamencie grupki około 100 kibiców Sandecji i zaprzyjaźnionymi fanami GKS-u Tychy. „Piłka bez kibiców i Blaszoka to nie jest to co zawsze…” – napisał nawet Lukas Podolski, mieszkający w okolicy gwiazdor Górnika Zabrze, wrzucając na Twittera zdjęcie stadionu.
Katowiczanie przystąpili do tego meczu, mając problemy kadrowe. Z powodu kontuzji brakowało Adriana Błąda, Rafała Figla i Dominika Kościelniaka, a wracający do zdrowia Oskar Repka zasiadł jedynie wśród rezerwowych, dlatego pierwszy raz od 4 miesięcy w wyjściowym składzie znalazło się miejsce dla Marcina Stromeckiego. Do jedenastki wrócił też po pauzie za czerwoną kartkę Bartosz Jaroszek i… szybko odczuli to rywale, bo defensor GKS-u bez pardonu faulował Dawida Pietrzkiewicza czy Krzysztofa Toporkiewicza.
Złośliwi mogliby powiedzieć, że jednym z ciekawszych wydarzeń pierwszej połowy była… awaria fragmentu ledowej bandy reklamowej, w którą uderzyła piłka na wysokości sektora A pustego „Blaszoka”. Bliżej objęcia prowadzenia byli goście, z powodu modernizacji stadionu grający na wyjazdach i wypatrujący pierwszego w sezonie zwycięstwa. Michał Walski kropnął z dystansu i piłka odbiła się od poprzeczki, zaś po rzucie rożnym Damira Sovsicia i główce Tomasza Boczka efektowną paradą błysnął Dawid Kudła.
Opiekun sądeczan Dariusz Dudek, który przed 3 laty w roli trenera GieKSy spadł z I ligi, mógł tylko łapać się za głowę, ale i cieszyć się, że jego zawodnicy we własnym polu karnym nie dopuszczają osłabionych gospodarzy do tego, by stworzyli poważniejsze zagrożenie.
W II połowie katowiczanie mogli dwukrotnie mówić o wielkim szczęściu. Najpierw Maciej Mas po prostopadłym podaniu Toporkiewicza obił poprzeczkę, która znów okazała się sprzymierzeńcem drużyny Rafała Góraka, później akcja tego samego duetu zakończyła się świetną centrą z lewej flanki i pudłem Masa z dosłownie kilku metrów, ze środka pola karnego. „K… mać, GieKSa grać” – popłynęło z pustawych trybun.
dziennikzachodni.pl – Kibice GKS Katowice mocno się wynudzili. Ich zespół zremisował z Sandecją Nowy Sącz 0:0
Piłkarze GKS Katowice zagrali wyjątkowo bezbarwnie i zremisowali z Sandecją Nowy Sącz 0:0. Emocje były tylko w końcówce, a kibice znów zasiedli tylko na trybunie głównej. Na Blaszoku wciąż trwa bojkot.
Piątkowy wieczór na Bukowej nie przyniósł wielkich emocji. GKS Katowice zremisował z Sandecją Nowy Sącz 0:0 i to goście byli chyba bardziej zadowoleni ze zdobycia punktu, bo to właśnie na utrzymaniu takiego wyniku najwyraźniej skoncentrowali się podopieczni Dariusza Dudka.
Pomimo takiej taktyki Sandecja mogła pokusić się o więcej, ale Dawida Kudłę i jego kolegów dwukrotnie ratowała poprzeczka. Katowiczanie też jednak w końcówce zdołali obić słupek Sandecji. Kibice, których pojawiło się tylko 631, dość szybko dali do zrozumienia, że gra nie przypada im do gustu i ostatni gwizdek przyjęli z wyraźną ulgą.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).



Najnowsze komentarze