Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd mediów na temat GieKSy: Ależ walka, będzie siódmy mecz!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Piłkarki GieKSy w spotkaniu czołowych drużyn Orlen Ekstraligi wygrały na Bukowej z liderem rozgrywek Górnikiem Łęczna 4:0 (3:0). Dzięki niedzielnej wygranej zespół zajmuje ponownie pierwszą pozycję w tabeli z trzydziestoma siedmioma punktami. Drugie miejsce zajmuje UKS SMS Łódź z tą samą liczbą punktów. W następnym spotkaniu piłkarki zmierzą się na wyjeździe z APLG Gdańsk. Spotkanie rozpocznie się w najbliższą sobotę (25 marca) o godzinie 13:00. Drużyna męska w 24 kolejce Fortuna I Ligi przegrała na Bukowej z Resovią Rzeszów 0:1 (0:1). Prasówkę po tym meczu znajdziecie TUTAJ. Kolejny mecz ligowy zespół rozegra po przerwie reprezentacyjnej, pierwszego kwietnia z Arką Gdynia. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 20:00. W najbliższy piątek (24 marca) zespół zmierzy się w spotkaniu sparingowym z Legią Warszawa. Spotkanie zostanie rozegrane w Książenicach na obiekcie Legia Training Center. Początek meczu o godzinie 14:00.

Siatkarze w minionym tygodniu rozegrali jedno spotkanie, w którym ulegli Treflowi Gdańsk 0:3. W niedzielę 26 marca drużyna rozegra wyjazdowe spotkanie z ZAKSĄ Kędzierzyn – Koźle. Początek spotkania o godzinie 17:30. Mecz z ZAKSĄ będzie rozgrywany w ramach przedostatniej kolejki rozgrywek sezonu regularnego. GieKSa nie ma szans na awans do rozgrywek play-off o czołowe miejsca w lidze.

W półfinale rozgrywek Polskiej Hokej Ligi hokeiści remisują z faworytem rozgrywek Cracovią Kraków. W minionym tygodniu drużyny rozegrały cztery spotkania: w poniedziałek GieKSa przegrała po dogrywce 2:3. Z kolei we wtorek i piątek zespół pokonał Pasy 3:1 oraz 5:4 (po dogrywce). W niedzielę, w Satelicie lepsza okazała się Cracovia, która wygrała po dogrywce 5:4. Decydujące spotkanie o awansie do finału PHL odbędzie się we wtorek, 21 marca, w Krakowie.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Jednostronny hit kolejki. GKS bezlitosny dla rywalek

W spotkaniu zamykającym 15. kolejkę GKS Katowice podejmował Górnik Łęczna. Starcie lidera z drugim zespołem dostarczyło wielu emocji.

Pierwsze na listę strzelczyń wpisały się miejscowe. W 17. minucie błąd popełnia Kinga Bużan, której piłkę zabiera Klaudia Maciążka, pędzi na bramkę Anny Palińskiej i strzela precyzyjnie. Pięć minut później bramkę kolejki zdobywa Amelia Bińkowska. Schodzi pod linię boczną boiska i oddaje strzał w stronę bramki Górnika. Uderzenie jest tak precyzyjne, że piłka wpada “za kołnierz” Palińskiej i mamy dwa do zera. W 28. minucie ponownie na listę strzelczyń wpisuje się Maciążka. Dostała idealne podanie z głębi pola, wyprzedziła Palińską i wpakowała piłkę do siatki.

Górnik na drugą połowę wyszedł zmotywowany by odrobić straty. Co i rusz podopieczne Roberta Makarewicza atakowały bramkę Kingi Seweryn. Idealną okazję na bramkę kontaktową w 50. minucie zmarnowała Oliwia Rapacka, która dostała podanie od Klaudii Lefeld, położyła na ziemi bramkarkę katowiczanek ale trafiła w boczną siatkę. Pomimo usilnych prób Górnikowi nie udało się odwrócić losów spotkania. W 90. minucie Maciążka urywa się defensywie Górnika, mija interweniującą Mariannę Litwiniec, wykłada piłkę do Nicoli Brzęczek a ta ustala wynik spotkania.

 

kurierlubelski.pl – Bolesna porażka piłkarek nożnych Górnika. Łęcznianki w hicie 15. kolejki Orlen Ekstraligi uległy w Katowicach GKS-owi 0:4

To nie był dzień piłkarek nożnych Górnika. Łęcznianki popełniały rażące błędy w defensywie i przegrały w niedzielę mecz na szczycie 15. kolejki Orlen Ekstraligi z GKS-em w Katowicach 0:4. Tym samym zielono-czarne nie utrzymały fotela lidera tabeli, spadając na trzecią lokatę. Na szczęście różnice w czołówce są niewielkie i nic nie jest jeszcze przesądzone.

– Miejsca w tabeli póki co nie oznaczają tak naprawdę nic. Traktujemy mecz z GKS Katowice jak kolejne wyzwanie ligowe. Nie patrzymy na niego w kategoriach najważniejszego do tej pory spotkania – mówił przed meczem z GKS-em Robert Makarewicz, trener Górnika, cytowany przez klubowy portal. – GieKSa gra praktycznie „gołą” jedenastką, co do pewnego momentu było ich siłą. Jednak w przekroju całego sezonu na pewno będzie to miało wpływ na końcową rywalizację, bo wybiegane minuty się kumulują. Ostatnie dwa mecze nie zakończyły się po myśli drużyny z Katowic i postaramy się wykorzystać ten ich dołek – dodawał Makarewicz.
Od początku meczu zaatakowały gospodynie podrażnione ostatnią porażką z Pogonią Szczecin. Inna sprawa, że Górniczki pozwalały im na zbyt wiele, popełniając indywidualne błędy. Pierwsze ostrzeżenie przyszło w 9. minucie, lecz na szczęście dobrze interweniowała kapitan łęczyńskiej drużyny, Anna Palińska. W odpowiedzi dwukrotnie na bramkę gości uderzały przyjezdne, bez pożądanych efektów.

W 17. min. było 1:0, a kolejną niefrasobliwą postawę defensywy gości wykorzystała Klaudia Maciążka. Za chwilę wynik podwyższyła Anna Bińkowska. Po pół godzinie gry było w zasadzie po meczu, kiedy to ponownie piłkę do siatki skierowała Maciążka.

Od tej chwili przyjezdne dążyły do strzelenia choćby honorowego gola, na co z całą pewnością w przekroju całego spotkania zasłużyły. Ich trener próbował ratować sytuację zmianami, ale nic z tego nie wynikało. Po zmianie stron, co prawda, Górniczki dwukrotnie pokonywały golkiperkę z Katowic, jednak sędzina ich nie uznała. Gol w końcu padł, ale jak to bywa w futbolu, dla drużyny przeciwnej i wygrana GKS Katowice 4:0, stała się faktem.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Trefl Gdańsk wyjechał z kompletem punktów z Katowic

Trefl Gdańsk wygrał 3:0 z GKS-em Katowice i znalazł się na czwartym miejscu w tabeli. Gdańszczanie od początku do końca kontrolowali boiskowe wydarzenia, było to ich dziewiętnaste zwycięstwo w obecnym sezonie.  Zespół z północy Polski wcześniej zapewnił sobie grę w fazie play-off.  Ekipa z Górnego Śląska jest dwunasta.

Trzy pierwsze akcje padły łupem gospodarzy, ale szybko swoją dobrą grę w ataku włączyli gdańszczanie. Skuteczny był Bartłomiej Bołądź, a do tego jego zespół dobrze grał blokiem, co dało im dwupunktowe prowadzenie (11:9). GKS dzięki Gonzalo Quirodze wyrównał stan rywalizacji i ta toczyła się punkt za punkt (15:15). Potem znów jednak to goście przejęli inicjatywę (18:16), lepiej radzili sobie w ataku, nie zawodził Bołądź i  Jingyin Zhang (20:18). W końcówce to Trefl dyktował warunki, blok doprowadził do piłki setowej, a zepsuta zagrywka katowickiej ekipy zakończyła seta.

Ponownie partię lepiej zaczęli gospodarze, ale ponownie nie potrafili utrzymać prowadzenia i już po kontrach Jana Martineza to Trefl prowadził 4:6, w prowadzenie podwyższył Zhang (8:4). Na chwilę katowiczanie się zbliżyli, dzięki akcji Jakuba Jarosza, ale w połowie seta znów zaczął funkcjonować gdański blok, a na środku skuteczny był Jordan Zaleszczyk (13:10). Ręki w polu zagrywki nie zwalniał Bołądź i jego drużyna nie miała problemów ze swoją ofensywą. Pojedynczymi akcjami, w tym ze środka w wykonaniu Sebastiana Adamczyka, próbowali odpowiadać miejscowi, ale niewiele to zmieniało. Gra na siatce była lepsza w wykonaniu podopiecznych Igora Juricicia (22:18), do tego lepiej radzili sobie także w polu serwisowym. Końcówka seta stała pod znakiem popsutych zagrywek, ale akcja Aleksieja Nasewicza zakończyła całą odsłonę.

Podobnie jak w poprzednich setach, tak i w tym lepiej zaczęli gracze trenera Grzegorza Słabego i po asie Jakuba Szymańskiego było 5:2. Trudnym serwisem odpowiedział Kamil Droszyński, a gra się wyrównała (6:6). Żadna z ekip nie była w stanie odskoczyć. W szeregach gospodarzy nie zawodził Jakub Jarosz, ale i po drugiej stronie nie brakowało udanych akcji (13:13). Błędy własne GKS-u dały o sobie znać (13:15), jednak nie na długo, pewnym punktem cały czas był Jarosz, a wtórował mu Bołądź (19:19). Dopiero zagrywki Patryka Niemca przechyliły szalę na korzyść Trefla (22:19). Tego goście nie wypuścili, choć udanym atakiem popisał się jeszcze Damian Domagała, jednak przy piłce meczowej uderzył w aut i komplet punktów wywalczyli gdańszczanie.

GKS Katowice – Trel Gdańsk 0:3 (22:25, 20:25, 21:25)

 

HOKEJ

sportdziennik.com – Kolejna dogrywka

Wyrównany poziom rywali trzyma w napięciu do samego końca… Spodziewaliśmy się, że trzecie spotkanie półfinałowe GKS-u Katowice z Comarch Cracovią znów dostarczy sporo emocji i o wszystkim może zadecydować jedno trafienie. To jednak w regulaminowym czasie nie padło i po raz drugi w rywalizacji między tymi zespołami miała rozstrzygać dogrywka.

W składzie GKS-u ujrzeliśmy już obrońcę Aleksi Virttanena oraz napastnika Bartosza Fraszkę. Jedynie zabrakło kontuzjowanego Marcia Kolusza. W tej sytuacji trener Jacek Płachta dokonał drobnych zmian w składzie. Mateusz Bepierszcz pozostał w pierwszym ataku, zaś Brandon Magee został oddelegowany do drugiego. Natomiast Japończyk Shigeki Hitosato znalazł się w czwartym ataku. Z kolei trener Rudolf Rohaczek nie zmieniał ustawień, bowiem uznał, że wszystko jest na właściwym miejscu. Piątkową porażkę w dogrywce zrzucił na pomyłkę sędziów, bo – jego zdaniem – nie mogło być mowy o nadmiernej ilości zawodników na lodzie. Ale to już przeszłość.

Od pierwszej chwili mieliśmy okazję oglądać zupełnie inny mecz niż te pod Wawelem. Gospodarze z impetem ruszyli na bramkę gości, tak jakby chcieli rozstrzygnąć losy tego spotkania już w pierwszej odsłonie. Strzelali niemal z każdej pozycji i Rok Stojanović miał sporo pracy. Jednak krążek nie chciał wpaść do bramki. Goście rewanżowali się sporadycznymi atakami, ale kilka razy poważnie zagrozili bramce Johna Murraya. Obie drużyny grały w liczebnej przewadze, ale niewiele zdziałały

W drugiej tercji gra się już wyrównała ze wskazaniem na Cracovię. Jednak na tablicy wyników był nadal remis, ale już bramkowy. Goście atakowali z większym rozmachem i dwa razy wychodzili na prowadzenie. W 25 min na bramkę szarżował Damian Kapica i podcinany oddał strzał. Murray odbił krążek i Patryk Wronka nie miał problemu z umieszczeniem go w siatce. „Pasy” z prowadzenia cieszyły się tylko 13 sek., bowiem Kacper Maciaś, prezentujący się w tym play offie więcej niż poprawnie, oddał strzał z niebieskiej linii, a po drodze krążek strącił Teemu Pulkkinen i wpadł on do siatki. Cała czas trwały uporczywe starania o zmianę rezultatu. W końcu, w 32 min Alan Łyszczarczyk popisał się precyzyjnym uderzeniem i krążek wpadł w „okienko”. Murray był bez szans. W 36:29 min Jakub Saur otrzymał podwójną karę mniejszą za zagraniem wysokim kijem i gospodarze ostro się wzięli do roboty. Mateusz Bepierszcz, przeżywający renesans formy, precyzyjnym uderzeniem tuż na lodem doprowadził do remisu. Więcej niż dobre 20 min w wykonaniu obu drużyn.

W ostatniej odsłonie jedni i drudzy robili wszystko, by wyjść na prowadzenie. Oba zespoły grały w liczebnej przewadze, ale nie potrafiły umieścić krążka w siatce. Było sporo walki, ale ani jedni, ani drudzy nie mieli stuprocentowej sytuacji. W tej sytuacji o wszystkim miała rozstrzygnąć dogrywka, a wniej Jirzi Gula wykorzystał przewagę i Cracovia w rywalizacji prowadzi 2-1.

 

Piorunujący finisz

Im bliżej końca meczu, tym GieKSa grała lepiej!

Siła charakteru sprawiła, że hokeiści GKS-u Katowice odnieśli zwycięstwo i wyrównali stan rywalizacji. Nic a nic nie zapowiadało jednak takiego zakończenia, bo „Pasy” przez 40 minut były zespołem lepszym. Jednak finisz w wykonaniu gospodarzy był niesamowity! A po meczu kibice wiwatowali na cześć swoich ulubieńców.

Obaj trenerzy uznali, że nie należy wprowadzać korekt w składzie. Goście pomni doświadczeń z pierwszego spotkania od początku ruszyli do przodu. Posiadali nieznaczną przewagę, ale klarownych sytuacji nie mieli. Ze strzałami z dalszej i bliższej odległości John Murray nie miał żadnych problemów. W 14 min Eryk Nemec znalazł się tuż przed bramką, ale jego uderzenie zostało zablokowane przez jednego z gospodarzy. W 15:18 min Grzegorz Pasiut za spowodowanie upadku przeciwnika powędrował na ławkę kar.

Gospodarze przeżywali trudne chwile, bowiem „Pasy” nie wychodziły z ich z tercji. Bodaj dwa razy udało się wystrzelić krążek, który natychmiast wracał do strefy GKS-u. Katowiczanie jednak z tej opresji wyszli obronną ręką. W 19 min Matias Lehtonen przejął krążek w neutralnej tercji i pomknął sam na bramkę Roka Stojanovicia. Fin uderzył jednak niezbyt precyzyjnie i „guma” minęła bramkę. Przez niemal całe 20 min przewaga była po stronie krakowian, którzy lepiej się poruszali i nie mieli żadnych problemów z rozegraniem krążka w tercji przeciwnika. Bilans strzałów 15-6 na korzyść przyjezdnych był wielce wymowny. Jednak obyło się bez bramek, czyli powtórzyła się sytuacja z pierwszego meczu.

W przerwie zapewne trener Jacek Płachta skierował parę gorzkich słów po adresem hokeistów. Drugą tercję rozpoczęli z animuszem i ostro zaatakowali. Bartosz Fraszko, dwa razy Pasiut i Shigeki Hitosato strzelali na bramkę, ale słoweński bramkarz trzymał fason i nie dał się zaskoczyć. W 28 min w boksie kar znalazł się Daniel Krejci i wydawało się, że to idealna sytuacja dla gospodarzy, by otworzyć wynik, a tymczasem dość niemrawo rozgrywali tę przewagę i niewiele z niej wynikło. A po niej do solidnej pracy wzięli się goście i Roman Rac (30 min) oraz Damian Kapica (31) mieli okazje, ale na wysokości zadania stanął Murray.

W końcu jednak goście dopięli swego. Jirzi Gula, kapitan „Pasów”, popisał się idealnym podaniem z własnej tercji do Kapicy. Ten przejął krążek i w sytuacji sam na sam uderzył w „okienko” i przyjezdni mogli się cieszyć z prowadzenia. W pełni na nie zasłużyli, bo solidnie pracowali niemal przez 40 min. Potem gospodarze ponownie grali w przewadze, ale ich starania zakończyły się fiaskiem. Goście mieli nieco więcej sił i lepiej było im się bronić.

Przewaga jednego gola nic nie znaczy i o tym już przekonaliśmy się niejednokrotnie. W 44 min Kapica otrzymał karę za zahaczanie i po raz trzeci otworzyła się szansa przed gospodarzami. I została wykorzystana przez niezawodnego Pasiuta, który popisał się precyzyjnym uderzeniem. A potem rozgrzała twarda walka o jedno „złote” trafienie. Formacja Pasiuta nie mogła narzekać na nudę, bo niemal nie zjeżdżała z lodu.

Strzałów z jednej i drugiej strony nie brakowało, ale krążek nie wpadał do siatki. W końcu szczęście uśmiechnęło się do gospodarzy. Akcja przeprowadzona z ułańską fantazją przez obcokrajowców. Juraj Simek zagrywał do Lehtonena, a ten błyskawicznie podał do Joony Monty, a ten skierował krążek między parkanami Stojanovicia. Na 94 sek. przed końcem trener Rudolf Rohaczek wziął czas i zdjął bramkarza, a Fraszko strzałem do pustej bramki ustalił wynik meczu.

Jak zwykle kapitan Pasiut dał sygnał i przykład, a jego koledzy nie chcieli być gorsi. Teraz rywalizacja przenosi się do Krakowa i kolejne spotkanie w piątek.

 

Hokeiści z Katowic o krok od finału

Dziewięć goli, szalone emocje i świetne widowisko pełne zwrotów akcji – to wszystko zobaczyliśmy w piątym półfinałowym spotkaniu pomiędzy Comarch Cracovią i GKS-em Katowice.

To była już trzecia dogrywka w konfrontacji obu drużyn i druga wygrana obrońców tytułu mistrzowskiego. Zwycięskiego gola zdobył Bartosz Fraszko, ale rywalizacja o finał trwa nadal!

Rudolf Rohaczek, trener „Pasów” przed piątym spotkaniem dokonał przetasowań w atakach, bo uznał, że w poprzednim meczu nie wszystko dobrze funkcjonowało. To przyniosło wymierne efekty, bowiem gospodarze posiadali inicjatywę i stworzyli wiele gorących momentów pod bramką Johna Murraya. Ten jednak interweniował z dużym wyczuciem i… szczęściem. Kilka razy krążek był już za jego plecami, ale mijał bramkę. Gospodarze w tej odsłonie oddali aż 15 strzałów, zaś goście tylko 7. Jednak ci drudzy mieli powody do zadowolenia. W 19:43 min do boksu kar za zahaczenie trafił Alan Łyszczarczyk, a zaledwie 6 sek. później Hampus Olsson z bliskiej odległości pokonał Roka Stojanvicia. Słoweński golkiper miał prawo mieć pretensje do swoich kolegów, którzy zachowali się zbyt statycznie i pozwolili Szwedowi na przejęcie krążka i swobodnie uderzyć.

To był zaledwie przedsmak tego co się działo w drugiej tercji. Gospodarze szybko doprowadzili do remisu po niezwykle precyzyjnym uderzeniu Romana Raca. To strata zupełnie nie zdeprymowała katowiczan, którzy śmiało zaatakowali. Najpierw Teemu Pulkkinen wyprowadził GKS na prowadzenie, zaś Grzegorz Pasiut, przy współudziale Mateusza Bepierszcza, podwyższył prowadzenie 3:1. Jednak doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że gospodarze nie zrezygnują z ataków. Po jednym z nich Mico Luoto popisał uderzeniem w „okienko” i Murray był bez szans. Jedni i drudzy nie zamierzali się oszczędzać i było sporo gorących spięć pod bramkami. Jednak wynik się nie zmienił.

Kibice nie mogli narzekać na nudę w ostatniej tercji. W 49 min, naszym zdaniem, nastąpił istotny moment meczu i w dalszej części były tego konsekwencje. Najpierw Matias Lehtonen za atak kijem trzymając oburącz powędrował do boksu kar, zaś chwilę później w jego ślady poszedł Maciej Kruczek za opóźnianie gry. Przez 109 sek. goście mieli grać w podwójnym osłabieniu. Gdy było 30 sek. do końca kary Fina Erik Nemec doprowadził do kolejnego remisu. Natomiast Rac ponownie wyprowadził gospodarzy na prowadzenie.

W 55 min sędziowie, po analizie wideo, podyktowali rzut karny, bowiem Vojtech Tomi zatrzymał krążek w rękawicy w polu bramkowym. Pasiut wykorzystał karnego i goście ruszyli do kolejnego ataku. Mieli nieco ułatwione zadanie, bo Wronka za grę wysokim kijem siedział na ławie kar. Jednak o wszystkim miała zadecydować dogrywka. A w niej jedni i drudzy mieli swoje okazję, choć gospodarze nieco więcej. Jednak kropkę nad „i” postawił Fraszko, który popisał dynamicznym rajdem i precyzyjnym uderzeniem w przeciwny róg bramki Stojanovicia zdobył „złotego” gola. W niedzielę o 17.00 kolejne spotkanie w „Satelicie” i hokeiści GKS-u stają przed szansą awansu do finału.

 

gazetakrakowska.pl – GKS Katowice-Comarch Cracovia. Ależ walka, będzie siódmy mecz!

GKS Katowice-Comarch Cracovia – ta konfrontacja hokejowego półfinału play-off może przyprawić o palpitacje serca. Szósty mecz półfinałowej fazy play-off obfitował w bramki. I tę decydującą, w dogrywce zdobyli krakowianie. Tym samym wyrównali stan rywalizacji na 3:3. Decydujący mecz we wtorek w Krakowie o godz. 18.30.

Krakowianie wiedzieli, że tylko wygrana prolonguje ich szanse. Od razu zabrali się do roboty. Podczas pierwszej gry w przewadze zdobyli gola – Łyszczarczyk zmusił do interwencji Murraya, który odbił krążek, ale z dobitka pospieszył Jezek. Katowiczanie odwdzięczyli się tym samym, podczas pierwszej przewagi Lehtonen zaskoczył Stojanovicia. Bardzo szybko „Pasy” objęły powtórnie prowadzenie – Łyszczarczyk skorzystał z prezentu, gdy Fraszko zgubił „gumę” w tercji neutralnej. Ale Fraszko szybko się zrehabilitował, wykładając krążek Pasiutowi, który nie marnuje takich okazji.

Kapitan gospodarzy mógł dać swojemu zespołowi prowadzenie, ale w 24 min uderzył w słupek. Natychmiast to goście zdobyli gola – zadbał o to Rac. I znów nastąpiła riposta miejscowych – Bepierszcz wdarł się w tercję Cracovii, podał do Pasiuta, który zadbał o remis.

Trzecia tercja zaczęła się od gry „Pasów” 3 na 5, ale wybronili ten trudny fragment gry. Jednak chwilę później po raz pierwszy GKS objął prowadzenie – Pulkkinen strzelił przy bliższym słupku. „Pasy” jednak nie załamały się tym faktem i do wyrównania doprowadził Łyszczarczyk – wrzucił krążek w pobliże bramki, „guma” odbiła się od obrońcy i wpadła do siatki. Krakowianie przycisnęli w końcówce tercji – strzelał Tomi, w sytuacji sam na sam z bramkarzem był Łyszczarczyk, ale górą był Murray.

Wysiłki „Pasów” spełzły na niczym i znów trzeba było rozgrywać dogrywkę (czwartą w szóstym spotkaniu tej pary). W niej na 2 min na ławkę kar odesłany został Pasiut i goście zagrali 4 na 3. I wtedy Wronka znalazł lukę między bramkarzem a słupkiem i zapewnił „Pasom” zwycięstwo.

 

hokej.net – Złoty gol Wronki w dogrywce i Cracovia doprowadza do siódmego meczu!

Trzykrotnie na prowadzenie w szóstej rywalizacji wychodzili gracze Comarch Cracovii, ale za każdym razem hokeiści GKS-u Katowice odrabiali straty. Później role się odwróciły i to „Pasy” musiały gonić wynik. Ostatecznie czwarty raz końcowy rezultat musiała rozstrzygnąć dogrywka.

W końcu doczekaliśmy się emocji od początku spotkania, bo do tej pory pierwsze tercje nie przynosiły nam zbyt wielu trafień. Matias Lehtonen już w 2. minucie wylądował na ławce kar, a minutę później za sprawą Aleša Ježeka na prowadzenie wyszła Cracovia. John Murray poradził sobie ze strzałem Alana Łyszczarczyka, ale niepilnowany był defensor gości i to zemściło się na katowiczanach.

W 9. minucie role się nam odwróciły i na ławkę kar powędrował Martin Kasperlík, a po minucie Lehtonen odkupił winy, zachowując zimną krew pod bramką Roka Stojanoviča i umieszczając krążek w siatce. Bartosz Fraszko w 11. minucie stracił krążek w tercji neutralnej i Łyszczarczyk zamienił ten prezent na trafienie i drugi raz w tym meczu krakowianie wyszli na prowadzenie. W 14. minucie zaspali obrońcy gości i Grzegorz Pasiut się nie pomylił, zdobywając drugiego gola dla GieKSy.

W drugiej tercji trzeci raz na prowadzenie wyszły „Pasy” za sprawą RomanaRáca. Mistrzowie Polski trzeci raz do wyrównania doprowadzili w 27. minucie głównie za sprawą Mateusza Bepierszcza, który popisał się indywidualną akcją, dogrywając do Pasiuta, a ten mógł cieszyć się z dubletu.

Teemu Pulkinen w 47. minucie pierwszy raz wyprowadził katowiczan na prowadzenie, które trwało do 49. minuty, bo właśnie wtedy odpowiedział Łyszczarczyk, który również mógł świętować drugie trafienie.

Czwarty raz o końcowym rezultacie musiała rozstrzygnąć dogrywka i drugi raz stało się to w przewadze. Pasiut został odesłany na ławkę kar, a Patryk Wronka chwilę później cieszył się z zamknięcia szóstego meczu na korzyść Cracovii.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Gdybym miał tylko cierpieć, nie byłym sobą

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice – Lech Poznań wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Rafał Górak i Nils Frederiksen. Poniżej spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.

Nils Frederiksen (trener Lecha Poznań): 
Zwycięstwo jest zawsze ważne i cieszy szczególnie, zwłaszcza jeśli udajemy się na przerwę reprezentacyjną. Czasem wygrywamy w sposób przekonujący, ale dzisiaj tak nie było. Graliśmy z dobrym przeciwnikiem, który jest jakościowy. Szczególnie dobrze wyglądali w pressingu, co powodowało nasze problemy, ale w końcówce rywale ryzykowali, co poskutkowało kilkoma naszymi szansami, które mogliśmy wykorzystać i zamknąć mecz. Ogólnie oceniam mecz jako bardzo wyrównany. My byliśmy dzisiaj bardziej skuteczni i efektywni od przeciwnika i dlatego wygraliśmy.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Trudno pogodzić się z taką porażką, po takim spotkaniu, szczególnie z Mistrzem Polski. Ciężko nam z tym, zwłaszcza po takim meczu. Przez większość meczu kontrolowaliśmy grę, byliśmy zespołem, który swoim pomysłem i grą pressingiem powodował, że Lech miał ogromne problemy, aby z tego pressingu wyjść. Stworzyliśmy na tyle sytuacji, że powinniśmy zdobyć choć jedną bramkę, to jest jednak sól piłki i rzecz najważniejsza. Z drugiej strony należy oddać zawodnikom, że grali bardzo dobrze, jestem pełen – może nie podziwu – ale zadowolenia z tego, jak realizowaliśmy pomysł na mecz i w jaki sposób, chcieliśmy z Lechem wygrać. Trzeba przyjąć tę porażkę, trzeba dalej ciągle i konsekwentnie pracować z zespołem, bo dzisiaj każdy z tych nowych zawodników wygląda coraz lepiej i ta nasza zespołowość, która jest tak istotna w GKS Katowice, zazębi się na tyle, że punkty zaczną do nas przybywać. Gdybym miał tylko cierpieć, to nie byłbym sobą. Widzę bardzo dużo dobrych i optymistycznych rzeczy i nie zamierzam spuszczać głowy i być tylko i wyłącznie smutnym. Nie jest to łatwe grać dobry mecz i przegrywać z zespołem, który jest Mistrzem Polski. Trzeba to wziąć na klatę i pracować dalej.

Kontynuuj czytanie

Kibice Piłka nożna

Lech Poznań kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Lech Poznań to marka znana nie tylko w Polsce, ale także na arenie międzynarodowej, na której godnie reprezentuje rodzimą scenę kibicowską. 

Fani Lecha są bardzo starą bandą z ogromnymi tradycjami kibicowskimi – pojawili się w latach 70. Kiedy na początku 1980 roku powstawały w innych miastach pierwsze kluby kibica, to Pyry na finał Pucharu Polski do Częstochowy pojechały w… 6000 osób. Grali tam ze znienawidzoną Legią Warszawa, a skala awantury przerosła wszystkich. Skończyło się na co najmniej kilkudziesięciu osobach w szpitalu, w tym kilku w ciężkim stanie. Do dzisiaj niektórzy mówią, że były tam wtedy ofiary śmiertelne, ale zostało to zatuszowane przez władze.

Kibice Lecha w połowie lat 90. zbudowali potężną chuligańską bandę (Brygada Banici), na czele której stał Uszol. Razem z Arką Gdynia i Cracovią tworzyli Wielką Triadę, która była najsilniejszą koalicją polskich trybun w latach 90., co udowadniali na meczach reprezentacji.

W naszej historii mieliśmy epizd krótkotrwałej „zgody”. W 1985 roku zagraliśmy swój pierwszy finał Pucharu Polski – z Widzewem Łódź na stadionie Legii Warszawa. Wspierały nas wtedy: Avia Świdnik, Arka Gdynia, Broń Radom, GKS Jastrzębie, GKS Tychy, Górnik Zabrze, Hutnik Kraków, Korona Kielce, ŁKS Łódź, Polonia Warszawa, Stal Mielec, Śląsk Wrocław oraz… Lech Poznań. Była to istna mieszanka wybuchowa. Takie były wtedy realia – przyjechała ekipa, rozwieszała flagę na znak wsparcia i… była sztama. O ile lata 90. były szalone, to te dekadę wcześniej już totalnie odrealnione (szczególnie patrząc z dzisiejszej perspektywy). Nasza liczba tego dnia to 900 osób, z czego samej GieKSy 700. Resztę stanowiły ekipy, które na stadionie CWKS-u „określały” się po czyjej stronie stoją. Fani Lecha wywiesili flagę „KKS” oraz inne barwówki. Koniec sztamy nastąpił w 1987 roku. Pojechaliśmy na Olimpię Poznań w 40 osób. Naszą delegację, jeszcze jako zgodę, odbierali fani Lecha, ale nie podobało im się, że mamy równolegle sztamę ze Śląskiem Wrocław. Nasi kibice dostali ultimatum. Po końcowym gwizdku i odprowadzeniu na peron GieKSiarze przekazali, że wybierają WKS.

Odnośnie do samej Olimpii i Warty – były to kluby, które były odskocznią dla chuliganów Lecha. W połowie lat 90. na puste stadiony zjeżdżały się kibicowskie bandy i Kolejorz miał wiele okazji, by się na kogoś ustawić. Nie inaczej było w późniejszych latach z Amicą Wronki. Wielkopolska w latach 90. to był region, w którym chuligani Lecha działali na potęgę – regularnie atakowali, próbowali cokolwiek wykręcić i sporo ekip wracało obitych lub nawet skrojonych z płótna. Stadion Lecha na początku lat 90. to był dla wielu innych ekip w Polsce „Zachód”. Kiedy na większości stadionów wisiały jeszcze zwykłe barwówki, to na płocie Lecha mogliśmy oglądać długie płótna z napisami, np. „Forever Lech” czy „Forza Poznań”. Innym standardem był doping na dwie trybuny – zarzucenie „Kto wygra mecz!?” było nowością. Wiele lat później, bo w 2010 roku Kolejorz grał z Manchesterem City na wyjeździe, a skakanie z trzymaniem się za bary tyłem do murawy zrobiło w Anglii taką furorę, że zostało nazwane „Let’s go the Poznań”.

Obecne zgody Lecha to: KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (1992 rok), Arka i Cracovia (1996) oraz ŁKS Łódź (2017). Prywatnie mają kontakty z chuliganami Spartaka Moskwa.

Nasza rywalizacja jest bardzo bogata. Pierwsze odnotowane wojaże do Poznania zaczynają się wiosną 1988 roku, kiedy pojechaliśmy w 30 fanatyków, a na boisku padł remis 2:2.

Swoje chuligańskie wybryki ekipa Lecha zaprezentowała już w 1990 roku. W Poznaniu było 1:1.

Jesienią 1991 roku pokonaliśmy Lecha 3:1.

Wiosną 1992 do Wielkopolski wybrało się 40 fanatyków GieKSy. Musieliśmy się pogodzić z porażką po bramce Andrzeja Juskowiaka, który otwierał sobie bramę do Europy. W tamtych latach transfery do zagranicznych klubów nie były na porządku dziennym. Młyn Kolejorza, jak na tamte lata, robił duże wrażenie. Powstały pierwsze edycje flag „Forza Lech” czy „Pyrlandia”, które obecnie są znakiem firmowym Kolejorza. Kawał historii polskich trybun.

Jesienią 1992 roku zagraliśmy na Bukowej. Lech okazał się lepszy i wygrał 3:1.

Wiosną 1993 pojechaliśmy do Poznania w 26 osób. GKS wygrał 2:1, a debiutujący Marian Janoszka w doliczonym czasie dał nam trzy punkty. Strzelił oczywiście „główką”. Wśród nas znalazło się 4 przedstawicieli FC Gniezno, którzy w młodym wieku zakochali się w GieKSie i zaczęli regularnie jeździć na mecze do Katowic. Jeden z chłopaków uwielbiał Janusza Jojko, więc postanowił zobaczyć go na żywo i zabrał kolegę. Na meczu z Benficą Lizbona zadebiutowała ich flaga w centralnym miejscu Blaszoka. Klub docenił ich poświęcenie oraz przejechane kilometry i… pozwolił im po meczu spać w pokoju sędziowskim, żeby mogli wrócić do Wielkopolski wypoczęci.

Wspomniany mecz w Poznaniu z 1993 roku to także ważny moment w ruchu kibicowskim GieKSy. W drodze powrotnej nasza ekipa skroiła okazałą flagę „Ostrów Wielkopolski”. Następne domowe spotkanie z Szombierkami Bytom było oficjalnym debiutem sektora „D”. W 50 osób zasiadła na nim grupa chuligańska, która wywiesiła zdobycz z Wielkopolski. Ekipa wyjazdowa prowadziła stamtąd doping, a zasiadanie na „D” było kontynuowane na kolejnych spotkaniach. Aby móc tam wejść, trzeba było jeździć po Polsce za GieKSą.

Jesienią 1993 roku graliśmy ponownie w Poznaniu i na ten wyjazd wybrało się 40 GieKSiarzy. Na murawie 1:1.

Wiosną 1994 w Katowicach podejmowaliśmy Mistrza Polski, który uległ GieKSie 1:2. Z Poznania zawitało 20 fanatyków.

W sezonie 1994/1995 roku zaczęliśmy od wyjazdu do Poznania w listopadzie. Mecz wypadł w środę i ostatecznie zameldowało się na nim 8 fanatyków.

W maju 1995 roku mieliśmy bardzo ważne spotkanie w Poznaniu – półfinał Pucharu Polski. W środę wybrało się 140 GieKSiarzy, co było wtedy naszą najlepszą liczbą na Bułgarskiej. Na boisku padł remis 1:1, ale piłkarze wygrali 4:2 serię rzutów karnych i zameldowali się w finale. W nim przegraliśmy z Legią, ale doszło wtedy do jednej z największych awantur w historii polskiego ruchu kibicowskiego.

Pod koniec maja graliśmy już normalny mecz ligowy na Bukowej. W środę o 18:00 pojawiło się tylko 1500 widzów, z czego 15 stanowili kibice Lecha. GieKSa wygrała 3:1.

Jesień 1995 do Wielkopolski wyruszyło 90 GieKSiarzy, ale po różnych przebojach z dojazdem i mundurowymi, ostatecznie dotarło tylko… 5. Na stadionie pojawiło się wtedy łącznie… 800 osób. To były czasy, kiedy Lech popadł we frekwencyjny kryzys. Gospodarze wygrali 4:1.

W 1996 roku Kolejorz zawitał do Katowic w 45 osób. Nie będą tego dnia kibice Lecha dobrze wspominać. Najpierw do pociągu, którym jechali na nasz stadion, wpadła banda Ruchu Chorzów ze sprzętem. Kilka osób wyłapało ciężkie lanie, była szyta jedna głowa. W trakcie meczu jeden nasz partyzant dołem sektora zakradł się i skroił słynną flagę FC Gniezno, która nie tylko jeździła za Lechem po Polsce, ale także reprezentowała ich na meczach kadry. Policja złapała delikwenta, flagę przekazała ochronie, która zaniosła ją do sektora KKS. Pyry honorowo ją odrzuciły. Nasze relacje zaczynały się zaostrzać. Na murawie 1:1.

Jesienią 1996 roku graliśmy w Poznaniu. Ciśnienie wśród chuliganów GieKSy było ogromne. Skład podzielił się na dwie grupy. Pierwsza o 2:00 w nocy i bez obstawy wyruszyła pociągiem do Leszna. Po drodze trwały „żniwa” na napotkanych kibicach Kolejorza. Łącznie, po dojechaniu ekipy autokarowej, było nas 180 osób, co było wtedy naszym rekordem w Poznaniu. Na murawie 0:0, ale GieKSiarze wracali zadowoleni z Poznania.

W styczniu miała miejsce 3. edycja Spodek Cup pod nazwą „EB Sport Cup”, na której pierwszy raz wystąpił Lech Poznań. 60 chuliganów Lecha, przez wypełnioną po brzegi halę oraz spóźniony przyjazd, było trzymanych pod Spodkiem przez psy. Dopiero kiedy Górnik Zabrze i Ruch Chorzów opuścili halę, to wpuszczono poznaniaków. Mogli oni śledzić poczynania swojego zespołu, który sięgnął po puchar, pokonując nas w finale 6:3. My, obok Ruchu, wystawiliśmy największy młyn na turnieju – liczący 2000 szalikowców. Byliśmy także świeżo po przybiciu sztamy z Banikiem Ostrava.

W maju 1997 podejmowaliśmy Kolejorza. Od rana na dworcu czekał komitet powitalny i każdy fan Lecha, który przyjeżdżał na własną rękę, został zlany. Główna grupa Lecha, licząca tego dnia 65 osób (w tym Cracovia), także została obita. Po meczu nasza banda zebrała się w 60 osób i pojechała do Chorzowa, gdzie na pożegnanie wpadła do pociągu i znów obiła cały skład Kolejorza. Tego dnia miał miejsce jeden wielki triumf chuliganów GieKSy.

Także na tym meczu nasz klub postanowił wprowadzić identyfikatory, a dla „zachęty” wręczano koszulki z napisem „Wzorowy kibic GKS-u Katowice”. GieKSiarze, który szli na Blaszok, markerem lub czarną taśmą zasłaniali napis „wzorowy”. Piłkarze ulegli 0:1.

Po tym meczu była jeszcze dogrywka we Wronkach. W czerwcu w środę jechaliśmy na Amikę w liczbie 22 fanatyków. W Rawiczu ustawił się Kolejorz w 10 osób, ale poniósł porażkę. Na powrocie, kiedy mieliśmy przesiadkę w Poznaniu, ponownie uderzył Lech, ale policja uniemożliwiła starcie. Na pożegnanie straciliśmy 3 szyby w pociągu.

Sezon 1997/1998 był kolejnym, w którym rosła nasza kosa, a chuligani Lecha szukali zemsty. Na początek znowu działo się we Wronkach. W środę 15 października autokarem pojechało 50 GieKSiarzy. Wszelki sprzęt został zarekwirowany przez policję. Po meczu za Poznaniem na jednym zajeździe podjechało mnóstwo samochodów Kolejorza, jeden zajechał nam drogę, więc nasz skład się wysypał. Po pierwszym starciu Pyry sięgnęły po sprzęt. Część osób od nas załapała się na porządne lanie, a reszta zabunkrowała się w autokarze, który został „przewietrzony” z wszystkich stron. Poszły wszystkie szyby, kilka osób musiało skorzystać z pomocy medycznej. Chuligani Lecha na pożegnanie wrzucili przez dziurawe okna… bulwy ziemniaków. Po czasie zjechało się mnóstwo psów. Akcja na plus dla Lecha.

W listopadzie 1997 graliśmy w Poznaniu. W naszych szeregach była duża mobilizacja i pojechało nas rekordowe 200 osób. W Opolu zbierała się Odra w 40 osób, ale została szybko obita i rozgoniona. Na meczu nic się nie wydarzyło, choć policja była mocno podkręcona i ładowała kolegia oraz zawijała za byle przewinienie. Powrót był spokojny. Nasi piłkarze wygrali 1:0.

Zimą 1998 roku ponownie rozegrano turniej w Spodku, który media nazwały „Terror Cup”. To, że nie padł trup tego dnia, jest największym osiągnięciem organizatorów. Na hali mieliśmy jedną wielką awanturę, mnóstwo osób w szpitalu i areszcie. GieKSa wystawiła 1500 szalikowców, ze wsparciem 30 osób z Banika. Kolejorz zawitał bandą 120 chuliganów (w tym 12 Arka Gdynia i 8 KSZO Ostrowiec), jednak policja widząc, co się wyprawia, zablokowała im możliwość wejścia do Spodka. Tym razem GieKSa wygrała turniej, ale największym szokiem było to, że ostatecznie dokończono rozgrywki.

Wiosną 1998 roku podejmowaliśmy Lecha. Nasi ponownie na dworcu wystawili komitet powitalny, ale Pyry miały obstawę mundurowych i do niczego nie doszło. Kilku kibiców Cracovii przyjechało na własną rękę, ale zostali skasowani. Kolejorz zawitał w 77 osób, w tym 11 Craxa i 1 Arkowiec. Na meczu się nic nie działo. Kolejorz wygrał 1:0.

W sezonie 1998/1999 na sierpniowy wyjazd wybrało się 74 fanatyków GieKSy, w tym 9 Banik Ostrava. Lech wygrał 3:1.

Wiosną 1999 roku przegraliśmy 1:2 z Kolejorzem i zbliżaliśmy się do spadku. Lech przyjechał w rekordowe 190 osób i pierwszy raz zasiadł na Trybunie Północnej, która docelowo stała się sektorem dla gości. W tym dniu była z nimi delegacja Ruchu Chorzów.

Niedługo po naszym meczu Kolejorz grał w Chorzowie, gdzie wówczas przodująca ekipa na Lechu – Brygada Banici – zasiadła na środku stadionu obok młynu Ruchu. Kolejorz dał także wsparcie Niebieskim w prestiżowym meczu z Interem Mediolan na Stadionie Śląskim.

Układ KKS – HKS nie przetrwał próby czasu, a dziś trwa nienawiść na linii Poznań – Chorzów.

Spadek był nieunikniony i w 1999 roku opuściliśmy szeregi Ekstraklasy. Gdy po roku wróciliśmy do elity, to minęliśmy się z Lechem, który zaliczył relegację. Kolejorz popadł wtedy w tak mocny kryzys wyjazdowy, że – dziś się wydaje to niewiarygodne – w 2000 roku notował skromne delegacje (lub dosłownie zera) w sektorach gości.

Po dwóch latach męczarni Lech awansował do Ekstraklasy. Ale zanim to poczynił, to stworzył modę, jakiej wtedy jeszcze w Polsce nie było. Frekwencja i młyn nabity to jedno, ale Lech po prostu zaczął wyznaczać standardy. Na przykład podzielili cały stadionu na dwa kolory na meczu z Petrochemią Płock czy wprowadzili napisy ze styropianów, które potem zgapiała cała Polska.

W sezonie 2002/2003 spotkaliśmy się czterokrotnie. W marcu 2002 roku zagraliśmy w nieistniejącym już Pucharze Ligi. Z Poznania zawitało 100 kibiców Lecha, którzy racami zaznaczyli swoją obecność. W przerwie próbowaliśmy ataku na Lecha, ale psy były czujne i nic z tego nie wyszło. Po meczu w Jaworznie zostało obite Zagłębie Sosnowiec, które czekało na naszych kibiców. GKS wygrał 1:0.

W kwietniu na rewanżowym spotkaniu we wtorek zawitało 104 GieKSiarzy, w tym 4 Banik Ostrava z flagą „Apple Commando”. GieKSa wygrała 3:1 i awansowała dalej.

Jesienią 2002 roku graliśmy w piątek na Bułgarskiej. Pojechało 154 fanatyków, w tym 5 Banik Ostrava. Po meczu za Poznaniem został zaciągnięty hamulec ręczny i wysypał się Lech z Cracovią. Doszło tylko do „piąch” przez okna, bo policja zastawiła wszystkie drzwi. Następnie, już nad ranem, gdy wszyscy spali, niespodziewanie wpadła ze sprzętem… Polonia Bytom. Nasi w drzwiach bronili się plecakami i pasami, a kiedy wszyscy się obudzili i ocknęli, to przeprowadzili szturm. Polonia musiała uciekać, a zjeżdżająca się policja waliła ostrą amunicją w niebo. Zatrzymano 6 kibiców Polonii, a kilku naszych musiało leczyć rany w szpitalu. Wracając do murawy – GKS wygrał 1:0 w Poznaniu.

ACD Systems Digital Imaging

Wiosną 2003 żyliśmy marzeniami, że europejskie puchary są w naszym zasięgu. W marcu zawitał Lech w liczbie 620 osób, co na tamte czasy było kosmosem. A podział trybuny pelerynami na dwa kolory (i do tego racowisko) było czymś zupełnie nowym. Net F@ns GieKSa także nie próżnowała i zaprezentowała kilka razy pokaz pirotechniki. GKS wygrał 1:0 po niezwykłym golu Leo.

W sezonie 2003/2004 znowu zagraliśmy ze sobą czterokrotnie… We wrześniu wygraliśmy 2:1, ale z Katowic nie było nikogo przez zamknięty sektor gości w Poznaniu.

W kwietniu 2004 roku graliśmy z Lechem półfinał Pucharu Polski, który Kolejorz wygrał 2:1, a towarzyszyło mu 67 fanatyków z Wielkopolski.

 

Tego samego dnia doszło do walki PNG i YF ’98 po 20 osób do 21. roku życia, którą ostatecznie wygrał Lech. W trakcie bójki stara ekipa Kolejorza chciała ogłosić remis, ale młoda ekipa PNG chciała walczyć do końca. Zapłaciła brakiem doświadczenia i musiała uznać wyższość chuliganów Lecha.

W rewanżu na środowy pojedynek pojechało 68 GieKSiarzy, w tym 4 Dynamo Drezno, z którymi mieliśmy dobre relacje. Kolejorz wygrał 4:2 i awansował do finału rozgrywek.

W tym samym miesiącu graliśmy też w lidze. Piłkarze zawodzili regularnie i Blaszok zaprezentował im transparent nawiązujący do powrotu z Łęcznej, kiedy wyłapali klapsy. Po 8 minutach GKS przegrywał 0:2, a młyn opustoszał. Ostatecznie przegraliśmy 1:2. Z Poznania zawitało 100 fanatyków, którzy odpalili race w asyście herbu Lecha.

W sezonie 2004/2005 do Katowic zawitało 180 fanatyków Lecha, którzy wyjątkowo zasiedli w sektorze 1. Powodem była kara, którą dostaliśmy za wbiegnięcie na murawę po meczu z Legią Warszawa (w poprzednim sezonie). Blaszok został zamknięty, a młyn przeniósł się na Trybunę Północną. GKS dostał w łeb 0:3.

W kwietniu 2005 roku również przegraliśmy, ale tym razem 1:3. Do Poznania zawitało 70 GieKSiarzy. Po tym sezonie spadliśmy i na powrót do elity czekaliśmy 19 lat.

W listopadzie 2024 roku, jako beniaminek Ekstraklasy, pojechaliśmy w 1705 osób do Poznania. W tej liczbie było wsparcie od naszych przyjaciół – 1 Banik Ostrava, 114 Górnik Zabrze i 45 JKS Jarosław. Była to jedna z naszych najlepszych liczb w historii na wyjeździe. Pyry wygrały 2:0.

Wiosną 2025 Lech grał o mistrza, a my mieliśmy już pewne utrzymanie. Zagraliśmy na nowym stadionie i po raz pierwszy stworzyliśmy kartoniadę na dwie trybuny („GieKSa Gol”). Na murawie padł remis 2:2, ale Pyry ostatecznie zdobyły Mistrzostwo Polski, pokonując w ostatniej kolejce Piasta Gliwice. Do Katowic zawitało 1250 kibiców Kolejorza, co było ich najlepszą liczbą u nas w historii.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga