Piłka nożna
Rywal pod Lupą: Piotr Reiss, czyli ikona poznańskiej piłki
W tym tygodniu na Bukowej będziemy emocjonować się meczami z dwoma poznańskimi klubami. Już w środę w ramach Pucharu Polski przyjedzie nam się zmierzyć z Wartą, a w sobotę w walce o kolejne ligowe punkty z rezerwami ekstraklasowego Lecha. Wspólnym mianownikiem dla obu klubów jest osoba Piotra Reissa, który łącznie w barwach tych drużyn we wszystkich oficjalnych rozgrywkach rozegrał 503 mecze, strzelając w nich 171 bramek.
Popularny „Reksio” to postać ikoniczna dla Wielkopolskiej piłki nożnej. Poza krótkim okresem gry na niemieckich boiskach praktycznie całą karierę był związany z poznańskimi klubami. W głównej mierze oczywiście z Lechem Poznań, gdzie przez wiele lat pełnił funkcję kapitana i święcił największe triumfy. Aktualnie zajmuje się pracą przy Akademii Piłkarskiej Reissa, której jest pomysłodawcą, a jej początki sięgają 2010 roku. Jest on także autorem autobiografii o tytule „Spowiedź Piłkarza”, w której odnosi się do swojego medialnego zatrzymania i przesłuchań w związku z zarzutami o korupcję w polskiej piłce. Właśnie temat korupcyjny przy osobie Piotra Reissa jest z pewnością wszystkim powszechnie dobrze znany i nie ma większego sensu tutaj roztrząsać go po raz kolejny, dlatego wolałbym przedstawić mniej znane fakty z dość ciekawej przecież kariery Reissa.
Kontrowersyjne słowa i odpowiedź fanów
W ubiegłym roku w wywiadzie udzielonym dla TVPSPORT.pl Piotr Reiss dość niespodziewanie wypowiedział słowa, w których wyraził swoje negatywne uczucia co do gry Lecha na licencji Amiki i powolnego zatracania tożsamości klubu. Słowa byłego kapitana ”Kolejorza” brzmiały dokładnie tak:
–” Boli to, że Lech nie gra na swojej licencji, tylko na licencji Amiki. Myślę, że to Kolejorz ma tradycje i historię, a w dziwny sposób zostało to rozmyte. Żal mi tego, bo Lech – odkąd pamiętam – był zawsze klubem kibiców, a to wszystko się teraz zamydliło. Nie ma dla mnie ten klub takiej więzi, duszy, dzięki czemu żyło nim kiedyś całe miasto. A gdy teraz patrzę… Gdyby nie studenci, kibice przyjezdni spoza Poznania, z Wielkopolski, to myślę, że coraz mniej mówiłoby się teraz o tym zespole. Bardzo nad tym ubolewam, bo historia tworzyła się prawie sto lat, a powoli to zanika…”
Wypowiedziane przez niego słowa nie musiały czekać długo na ripostę ze strony fanów Lecha Poznań, którzy na domowym meczu z Górnikiem Zabrze postanowili wywiesić dwa transparenty skierowane do Reissa o treści: „Chciałeś być legendą zostałeś mendą” oraz „Jak od Rutka kasę brałeś na licencję nie narzekałeś”.
Groźby pod adresem sędziego
Kontynuując temat kontrowersyjnych wypowiedzi popularnego „Reksia” tym razem cofniemy się o 21 lat, a dokładniej do meczu 30. kolejki I ligi Petrochemia Płock – Lech Poznań z maja 1998 roku. Był to bardzo ważny mecz dla obu zespołów, które walczyły wtedy o utrzymanie na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce. Spotkanie zakończyło się zwycięstwem gospodarzy 1:0 po bramce z rzutu karnego, podyktowanego już w 9 minucie gry. Dzięki temu zwycięstwu Petrochemia wyprzedziła w tabeli Lecha i tym samym na 4 kolejki przed końcem zepchnęła poznaniaków do strefy spadkowej. Podobno zawodnicy „Kolejorza” zarzucali sędziemu tamtego spotkania, że po bramce zdobytej przez gospodarzy, uniósł w górę kciuk co miało symbolizować, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Z relacji Stanisława Żyjewskiego, arbitra głównego tamtego spotkania, Piotr Reiss miał mu wtedy grozić na boisku słowami: „Połamię Ci ręce i nogi, polecisz z dymem”, a także straszył go mafią. Żyjewski oczywiście oskarżył Reissa o wypowiadanie w jego kierunku gróźb karalnych, a żeby tego było mało, to wkrótce po tym meczu faktycznie ktoś próbował spalić dom sędziego, wrzucając do niego butelki z benzyną. Reiss stanowczo jednak wszystkim oskarżeniom pod jego adresem zaprzeczał, a cała sprawa w sądzie ostatecznie została umorzona ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu. Zawodnik został jedynie ukarany przez Wydział Dyscypliny PZPN trzymiesięczną dyskwalifikacją, z zawieszeniem na pół roku.
Oferta Wisły
W 2004 roku bardzo niewiele zabrakło, a Piotr Reiss zagrałby dla klubu spoza Wielkopolski. W tamtym okresie wiele mówiło się o odejściu spod Wawelu Tomka Frankowskiego i znalezieniu dla niego odpowiedniego zastępstwa. Wybór padł właśnie na Piotra Reissa, który otrzymał atrakcyjną ofertę od Wisły Kraków prowadzonej wtedy przez Henryka Kasperczaka. O zainteresowaniu „Białej Gwiazdy” jego osobą, „Reksio” dowiedział się już wcześniej od swojego przyjaciela Macieja Żurawskiego. Negocjując kontrakt z krakowskim klubem Reiss czterokrotnie podbijał wysokość żądanego kontraktu i ku jego zdziwieniu ówczesny właściciel Wisły Bogusław Cupiał, za każdym razem godził się na jego warunki. Był on bardzo zdeterminowany, aby 32-letni wtedy napastnik Lecha złożył podpis pod oferowanym kontraktem. Mogłoby się wydawać, że już nic nie jest w stanie powstrzymać realizacji tego transferu, a jednak Piotr Reiss zdecydował się na nie parafowanie umowy.
Później sam zainteresowany mówił, że wybrał się do Krakowa jedynie z szacunku dla włodarzy Wisły i by osobiście podziękować za złożoną propozycję transferową. Wydaje się to troszeczkę dziwne, bo jeżeli nie miał zamiaru wiązać się z „Białą Gwiazdą”, to po co starał się targować warunki lepszego kontraktu i osobiście wybrał się na spotkanie z prezesem Wisły ? Odpowiedzią na to pytanie może być teoria, że Sebastian Kulczyk, właściciel firmy e24, dowiedziawszy się o przenosinach Reissa po Wawel, miał przejąć osobiście kontrakt napastnika w Lechu co spowodowało o zmianie decyzji o transferze. Jedno jest pewne, gdyby ten transfer doszedł wtedy do skutku, byłby to jeden z największych hitów transferowych w historii polskiej Ekstraklasy.
Występy Reissa przeciwko GieKSie
Podsumowując chciałbym przedstawić jak Piotr Reiss w przekroju swojej kariery prezentował się w meczach z GKS-em Katowice.
Po raz pierwszy w swojej karierze popularny „Reksio” miał okazję skonfrontować się z GieKSą, 9 listopada 1994 roku. Jego Lech pokonał nas wtedy 2:0, a on sam rozegrał pełne 90 minut. Na pierwszego gola strzelonego GieKSie musiał jednak jeszcze poczekać. Ta sztuka udała mu się niespełna rok później w ramach 15. kolejki I ligi sezonu 95/96, kiedy to w 57 minucie spotkania zaskoczył strzegącego naszej bramki Janusza Jojko. Mnie najbardziej jednak w pamięci zapisały się jego 3 gole strzelone GieKSie w dwumeczu półfinału Pucharu Polski w sezonie 2003/04, które walnie przyczyniły się do naszego wyeliminowania z tych rozgrywek. Łącznie w trakcie swojej długiej kariery popularny „Reksio” 10 razy trafiał do siatki GieKSy. Siedmiokrotnie udało mu się to w barwach Lecha i trzy w koszulce Warty. Ostatnią z tych bramek zdobył 16 maja 2012 roku na Bukowej, na niespełna miesiąc przed swoimi 40 urodzinami. Warta Poznań pokonała nas wtedy aż 3:0, a trenerem GieKSy był nie kto inny jak Rafał Górak. Skrót tego meczu i wypowiedź Reissa:
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.




Najnowsze komentarze