Piłka nożna
[RELACJA] Górnik – Błąd: 0:2
W sobotni, pogodny wieczór GieKSa przystąpiła do wyjazdowego starcia z Górnikiem Polkowice, mając nadzieję na poprawę sytuacji w drugoligowej tabeli i przeskoczenie w niej swojego rywala. Trener Rafał Górak zdecydował się trzymać zasady, że zwycięskiego składu się nie zmienia i wystawił tę samą wyjściową jedenastkę, która przed tygodniem rozpoczęła wygrane starcie z rezerwami Lecha. W składzie Górnika mogliśmy natomiast oglądać naszego byłego zawodnika, Eryka Sobkowa.
Pierwsze minuty spotkania to zdecydowana przewaga GieKSy: trzy razy nasi zawodnicy wchodzili w pole karne Górnika, ale tylko za ostatnim razem było groźnie, gdy strzał Błąda z ok. 15 metrów został zablokowany. W następstwie tej sytuacji katowiczanie egzekwowali dwa rzuty rożne, jednak bez zagrożenia pod bramką Szymańskiego. Gospodarze odpowiedzieli jednym kornerem, również bez efektu. W 14. minucie po rzucie wolnym z lewej strony boiska głową uderzał Kołodziejski, lecz było to bardziej podanie do bramkarza. Chwilę później żółtą kartkę za brzydki faul obejrzał Wacławczyk. W 19. minucie rzut wolny z 40 metrów mieli gospodarze, Szuszkiewicz prostopadle zagrał w pole karne, po czym piłka padła łupem Mrozka. Dosłownie kilkadziesiąt sekund później Górnik miał okazję do poprawki i po strzale głową Szuszkiewicza mogliśmy powiedzieć: „uffff…”, gdy piłka zatrzymała się na poprzeczce. W 21. minucie Błąd nieudolnie próbował popisać się umiejętnościami aktorskimi, padając w polu karnym gospodarzy, czego efektem była głupia żółta kartka. I kiedy mecz się wyrównał i wydawało się, że do głosu zaczynają dochodzić gospodarze, w 26. minucie GieKSa objęła prowadzenie. W polu karnym kapitalnie zachował się Kozłowski, który najpierw zastawił się, a następnie piętą zagrał w polu karnym do Stefanowicza. Ten upadł w starciu z obrońcą polkowiczan i kiedy wszyscy zastanawiali się, czy arbiter wskaże na 11. metr, do bezpańskiej piłki dopadł w polu karnym Błąd i soczystym strzałem umieścił ją w siatce. Po półgodzinie gry kolejne kiepskie rozegranie rzutu wolnego z 40. metra mogło zakończyć się kontrą gospodarzy, jednak nasi obrońcy w porę przerwali akcję. W 32 minucie za brzydki, bezsensowny faul na Wacławczyku w środku boiska żółtą kartką został upomniany Jaroszek. Z rzutu wolnego uderzył prawie z połowy boiska Opałacz, nie sprawiając kłopotów Mrozkowi. 2 minuty później po rzucie wolnym Azikiewicza z lewej strony boiska, z 6 metrów barkiem próbował strzelać Sobków, ale futbolówka poszybowała obok lewego słupka bramki Mrozka. W odpowiedzi dobre rozegranie w trójkącie Kozłowski-Woźniak-Stefanowicz zakończyło się strzałem z ostrego kąta tego ostatniego, który na raty złapał Szymański. W 39. minucie przed znakomitą szansą stanął Kozłowski, który po wstrzeleniu piłki w pole karne przez Rogalę uderzał z kilku metrów, ale został zablokowany. Przewaga GieKSy w tym fragmencie gry została udokumentowana drugą bramką w 42. minucie. Po wrzucie z autu Woźniaka w pole karne Jędrych głową wycofał na 20.metr, skąd Błąd soczystym wolejem umieścił futbolówkę w prawym okienku bramki Szymańskiego. Tym samym w drugim kolejnym spotkaniu (po trafieniu Sanockiego z Lechem) obejrzeliśmy gola, który z pewnością kandydował będzie do bramki roku. Minutę przed końcem po kornerze gospodarzy znakomicie w naszym polu karnym z piłką odwrócił się Szuszkiewicz, jednak jego uderzenie było słabe i niecelne. W odpowiedzi kolejna szybka wymiana piłki w polu karnym Górnika i arbiter zakończył pierwszą połowę, która stała na naprawdę dobrym poziomie i toczyła się w żywym tempie, przy czym prowadzenie GiekSy było w pełni zasłużone.
2 minuty po wznowieniu gry Sobków zagrał w pole karne do Baszaka, jednak nie zdołał on oddać strzału. 6 minut później po kolejnym rzucie wolnym bitym przez GieKSę z dalszej odległości ponownie górą byli obrońcy gospodarzy. W kolejnej akcji z trudnej pozycji główkował Woźniak, ale Szymański nie miał problemów ze złapaniem piłki. W odpowiedzi z pola karnego GieKSy strzelał Szuszkiewicz, trafiając w twarz Jaroszka. Po chwili groźne dośrodkowanie z prawej strony boiska wybił z pola bramkowego Kołodziejski, a z kontrą wyszedł Kozłowski, jednak przy asyście obrońców uderzył zbyt słabo. Mecz się otworzył – w kolejnej akcji lewą stroną popędził Sanocki, ale fatalnie podał pod nogi rywala, w odpowiedzi bardzo niecelnie strzelał z pola karnego Terpiłowski, następnie rzut wolny z prawej strony egzekwował bez efektu Błąd, a po chwili kontra Górnika zakończyła się złapaniem piłki przez Mrozka. W 63. minucie Rafał Górak zdecydował się na pierwszą zmianę – Stefanowicza zastąpił Urynowicz. Zaraz po jej przeprowadzeniu egzekwowaliśmy 2 rzuty rożne, po pierwszym z nich strzelał głową Jaroszek, a po drugim – nogą Kozłowski; w obu przypadkach nasi zawodnicy zostali zablokowani. Następnie groźną kontrę przeprowadzili polkowiczanie, na nasze szczęście Terpiłowski zbyt daleko wypuścił sobie piłkę, po czym został zmieniony przez Baranowskiego. W 68. minucie Rogala w ostatniej chwili zdjął piłkę z nogi Sobkowa, który miałby przed sobą tylko Mrozka. Minutę później za ostre wejście w nogi Kozłowskiego w środkowej strefie boiska żółtą kartkę obejrzał Kowalski-Haberek. W 70. minucie po kolejnym groźnym wrzucie z autu Woźniaka (tym razem z lewej strony) i zgraniu Jędrycha strzelał z prawej strony pola karnego Kołodziejski, jednak bez efektu bramkowego. W ciągu kolejnych 3 minut w boczną siatkę uderzali Baszak i Błąd, a następnie Sanockiego zmienił Kiebzak. Po kilkudziesięciu sekundach wróciliśmy z dalekiej podróży – po świetniej wrzutce Azikiewicza defensorzy GieKSy pozostawili na 5. metrze niepilnowanego Baranowskiego, jednak na nasze szczęście zawodnik Górnika uderzył z woleja nad poprzeczką. 3 minuty później po kolejnej centrze Azikiewicza futbolówkę znad głowy Sobkowa dobrze wypiąstkował Mrozek. Między 80.a 83. minutą GieKSa egzekwowała aż 4 rzuty rożne. Po ostatnim z nich z groźną kontrą próbowali wyjść gospodarze, a nasi zawodnicy mogą mówić o szczęściu, że nie obejrzeli żółtej kartki za zatrzymanie tej akcji faulem. W 83. minucie ku uspokojeniu serc kibiców GieKSy boisko opuścił Azikiewicz zastąpiony przez Magdziaka, a jednocześnie Baszaka zmienił Borkowski. 4 minuty przed końcem dośrodkowanie Fryzowicza zablokował na rzut różny Woźniak, po czym pierwszy z wymienionych zawodników został zastąpiony przez Radziemskiego. W 88. minucie kolejną prostopadłą piłkę z pole karne GieKSy zagrał Szuszkiewicz, na 10. metrze piłkę złapał Mrozek, a Borkowski próbował wymusić rzut karny, padając w starciu z naszym golkiperem – jednak arbiter nie dał się nabrać. Minutę przed końcem boisko opuścili Kozłowski i Błąd, zmienieni przez Kurbiela i Gałeckiego. Po chwili okazało się, że sędzia doliczy 5 minut do podstawowego czasu gry. W 1. z nich Borkowski najpierw został trafiony w twarz centrą Radziemskiego, a po odzyskaniu równowagi – oddał strzał z ostrego konta, który bez większych problemów wyłapał Mrozek. W 3. – GieKSa nie wykorzystała dobrze zapowiadającej się kontry, a w ostatniej – strzał rozpaczy Wacławczyka padł łupem golkipera naszej drużyny, po czym arbiter gwizdnął po raz ostatni.
Tym samym drugie zwycięstwo GieKSy w bieżącym sezonie stało się faktem. Zwycięstwo, które z pewnością w większym stopniu napawa optymizmem, aniżeli zeszłotygodniowa wygrana z rezerwami Kolejorza, bo po pierwsze – poprzeczka była zawieszona nieporównywalnie wyżej, po drugie natomiast – GieKSa pokazała się jako zespół lepszy, dojrzalszy i mający po prostu więcej piłkarskich argumentów. Jedyne, do czego można się przyczepić, to fakt, że w drugiej połowie GieKSa wdała się z Górnikiem w bokserską wymianę ciosów, zamiast spokojnie kontrolować spotkanie. Widowisko z pewnością na tym zyskało, ale z punktu widzenia zdrowia katowickich kibiców – dobrze, że miało to miejsce przy dwubramkowym prowadzeniu.
Zwycięzców się nie sądzi, jednak należy pamiętać, że w końcowym rozrachunku liczy się wyłącznie efekt finalny. Na razie nasza drużyna awansowała na miejsce barażowe. Reasumując zatem – brawo za dziś i czekamy na więcej!
19.09.2020, Polkowice
Górnik Polkowice – GKS Katowice 0:2 (0:2)
Bramki: Adrian Błąd (26), (42).
Górnik: Jakub Szymański, Piotr Azikiewicz (83. Mateusz Magdziak), Marek Opałacz, Maciej Kowalski-Haberek, Karol Fryzowicz (86. Dominik Radziemski), Kamil Wacławczyk, Ernest Terpiłowski (66. Filip Baranowski), Bruno Żołądź, Eryk Sobków, Mariusz Suszkiewicz, Mateusz Baszak (83. Adam Borkowski).
GKS: Bartosz Mrozek – Zbigniew Wojciechowski, Arkadiusz Jędrych, Michał Kołodziejski, Grzegorz Rogala – Bartosz Jaroszek, Maciej Stefanowicz (63. Marcin Urynowicz) – Krystian Sanocki (73. Szymon Kiebzak), Adrian Błąd (89. Michał Gałecki), Arkadiusz Woźniak – Filip Kozłowski (89. Piotr Kurbiel).
Żółte kartki: Kamil Wacławczyk (17), Maciej Kowalski-Haberek (69) – Adrian Błąd (22), Bartosz Jaroszek (32).
Sędzia: Marek Śliwa (Kielce).
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Najnowsze komentarze