Hokej
[RELACJA] GieKSa z nożem na gardle
15 marca półfinałowa rywalizacja fazy play-off pomiędzy JKH GKS-em Jastrzębiem i GKS-em Katowice zawitała do stolicy Śląska. Po dwóch domowych starciach JKH prowadziło w serii do czterech zwycięstw 2:0. Do składu GieKSy powrócił Maciej Kruczek. Mecz rozpoczął się o godzinie 18:00.
Dosyć długo musieliśmy czekać na poważniejsze zagrożenie pod którąś z bramek. Dopiero pod koniec 3 minuty Marttinen podłączył się do akcji ofensywnej i otrzymał podanie będąc tuż przed bramką Nechvatala, ale uderzył bardzo nieczysto. Chwilę później Rohtla szukał Kubalika, choć raczej powinien zdecydować się na strzał. W 6. minucie Wróbel z najbliższej odległości próbował przenieść krążek nad interweniującym Simbochem, ale nasz bramkarz końcówką parkana zdołał przenieść gumę nad poprzeczką. W 11. minucie gospodarze ruszyli z groźną kontrą, ale w ostatnich chwili obrońca JKH podbił kij Franssili, do którego zmierzało podanie od Kubalika. Po chwili śmierdziało golem dla Jastrzębia, lecz Simboch zatrzymał gumę po trąceniu Sawickiego. W 15. minucie goście objęli prowadzenie. Paś wykorzystał przestrzeń pomiędzy parą obrońców Krawczyk – Lyamin i po otrzymaniu podania wyszedł sam na sam z Simbochem i uderzył przy słupku. Minutę później sędziowie podyktowali pierwszą karę w tym meczu – Roman Rac spowodował upadek Bartosza Fraszki. Krążek nieco przypadkowo trafił na łopatkę kija Grzegorza Pasiuta, a ten chciał przymierzyć aż zbyt precyzyjnie, bo trafił prosto w słupek. Tuż po zakończeniu kary Raca przewinienia dopuścił się Wanat. W osłabieniu graliśmy niemal dokładnie do końca tercji po której przegrywaliśmy 0:1.
Już w pierwszej minucie drugiej tercji Paś mógł dołożyć drugiego gola, lecz w ostatniej chwili przyblokował go Rohtla. Szansę na doprowadzenie do wyrównania miał z kolei Michalski, lecz nie znalazł miejsca obok Nechvatala. Od 23. minuty GieKSa drugi raz grała w przewadze po tym, jak sędziowie przyłapali JKH na błędzie przy zmianach i było ich zbyt dużo na lodzie. Jastrzębianie stworzyli więcej okazji w osłabieniu, niż GKS w przewadze. O indywidualną akcję pokusił się Fraszko, lecz został zatrzymany przez ostatniego obrońcę. Dwukrotnie trącenia krążka po strzałach z niebieskiej szukał Starzyński. Już w 31. minucie swój 30-sekundowy czas wykorzystał trener Kalaber. W 35. minucie Pasiut mocno uderzył z bliska po podaniu Fraszki, ale niecelnie. 2 minuty później na ławkę kar trafił Rohtla. Po 48 sekundach dołączył do niego Pasiut. Katowiczanie przetrwali pełny okres gry zarówno w pojedynczym, jak i w podwójnym osłabieniu bez straty gola. W drugiej tercji wynik meczu nie uległ zmianie.
Początek trzeciej tercji był mocno szarpany, co bardziej sprzyjało drużynie gości. W 43. minucie Kasperlik kąśliwie uderzył zza jedynego obrońcy GieKSy. W 45. minucie do boksu kar sędziowie odesłali Kamila Wróbla. Podczas gry w przewadze nie wydarzyło się nic, co mogłoby spowodować zaliczenie jej jako udanej, choć niemal równo z opuszczeniem ławki kar przez Wróbla bliska uderzał Fraszko, ale w parkan. W 49. minucie prowadzenie JKH podwoił Phillips. Na szybkości wjechał do tercji ofensywnej i mocno pociągnął z nadgarstka. W 52. minucie nie zdołaliśmy wykorzystać błędu Nechvatala. 2 minuty później Michalski objechał bramkę rywala, ale nie zdołał umieścić krążka przy słupku od zakrystii. Po chwili Horzelski zrzucił jedną rękawicę szarpiąc się z Kubalikiem, ale to jedyne, na co pozwolili sędziowie. Obaj otrzymali 2-minutowe kary. W 57. minucie zapachniało kontaktową bramką dla GieKSy, zamiast tego Kasperlik ruszył z kontrą i w sytuacji sam na sam trafił w poprzeczkę. Po chwili Nechvatal efektownie interweniował odbijakiem po strzale Kuronena. Przy najbliższej okazji trener Parfyonov poprosił o czas. Simboch został już w boksie, a do końca tercji pozostały 2 minuty i 22 sekundy. Sytuację tę szybko wykorzystał Sawicki strzelając do pustej bramki. Odpowiedzieliśmy golem Michalskiego, który dobił krążek w powietrzu, ale czasu było już bardzo mało. Znów postanowiliśmy zdjąć bramkarza, a rywale znów to wykorzystali – Górny popisał się strzałem przez niemal całą długość lodowiska. Mecz ostatecznie zkaończył się więc wynikiem 1:4. Oznaczał on, że JKH do awansu do finału potrzebowało już tylko jednego zwycięstwa.
GKS Katowice – JKH GKS Jastrzębie 1:4 (0:1, 0:0, 1:3 )
0:1 Dominik Paś (Zackary Phillips, Kamil Górny) 1 4:19
0:2 Zackary Phillips (Maciej Urbanowicz, Kamil Górny) 48:06
0:3 Radosław Sawicki (Martin Kasperlik) 57:56
1:3 Mateusz Michalski (Oskar Krawczyk) 58:23
1:4 Kamil Górny 59:17
GKS Katowice: Simboch (Miarka) – Kruczek, Wajda, Faszko, Pasiut, Stepanov – Marttinen, Franssila, Kuronen, Rohtla, Kubalik – Lyamin, Krawczyk, Michalski, Starzyński, Wanat – Andersons, Zieliński, Nahunko, Paszek, Adamus
JKH GKS Jastrzębie: Nechvatal (Kieler) – Bryk, Górny, Kasperlik, Rac, Sawicki – Klimicek, Kostek, Hovorka, Paś, Phillips – Horzelski, Jass, Urbanowicz, Wałęga, Wróbel – Gimiński, Michałowski, Ł. Nalewajka, Jarosz, R. Nalewajka
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Najnowsze komentarze