Felietony
Pełne wsparcie na nowy sezon – zaczynamy!
Przerwa między sezonami była w tym roku naprawdę długa. Przecież zazwyczaj ligę kończyliśmy w pierwszej lub drugiej dekadzie czerwca, ostatnie rozgrywki natomiast miały swój kres 18 maja, co spowodowało, że „odpoczynek” od tego wszystkiego trwał ponad dwa miesiące.
Odpoczynek potrzebny, po tym dramacie, który wszyscy przeżyliśmy w ostatniej minucie sezonu. Porażka z Bytovią spowodowała lawinę całego ciągu wydarzeń, który sprawiła, że do nowych rozgrywek nie tylko zespół, ale i cały klub przystąpi w zupełnie nowej odsłonie. To będzie zupełnie nowy GKS Katowice.
W przeciwieństwie jednak do początku poprzedniego sezonu przetrzebiona została nie tylko szatnia w rozumieniu piłkarzy. Oczywiście i w tym przypadku miało to miejsce i pożegnano się z piętnastoma piłkarzami (powrót z wypożyczeń, rozwiązanie kontraktów, pijaństwo na obozie), ale rok temu został na ławce trener Paszulewicz (teraz został zwolniony trener Dudek) oraz przede wszystkim wówczas pozostali prezes i dyrektor, którzy teraz wylecieli z hukiem z naszego klubu – trzeba powiedzieć sobie jasno – w końcu! Dlatego to są zdecydowanie większe zmiany, bo dotykające góry klubu. Oczywiście pamiętamy, że GieKSą ciągle zawiaduje Miasto i tam również siedzą ludzie odpowiedzialni za to, co się klubem dzieje, ale patrząc na samą Bukową – mamy zupełnie nowe rozdanie.
W zespole pojawiło się siedemnastu nowych zawodników i nowy sztab szkoleniowy, z trenerem Rafałem Górakiem i dyrektorem Robertem Góralczykiem na czele.
GieKSa spadła do drugiej ligi i taka jest nasza nowa rzeczywistość. Jest takie powiedzenie, że ten, kto nawarzył piwa, powinien je wypić. U nas jednak to nigdy się nie sprawdzało i ci którzy warzyli te piwa w GieKSie, wylewali je do ustępu i warzyli kolejnego jeszcze gorszego sikacza. Dobrze więc, że z GieKSy odeszli w dużym stopniu ci, którzy przyczynili się do klęski, bo ich pozostanie niosłoby za sobą ryzyko jeszcze większych kompromitacji, jeszcze większych upokorzeń i jeszcze na dodatek spadku do trzeciej ligi, bo można zaryzykować stwierdzenie, że dla nich nie było takiego dna, którego nie mogliby dalej przebić.
Oczywiście są nieliczni zawodnicy, którzy w GieKSie zostali, a zaliczyli spadek i się do niego przyczynili. Dwójka stoperów – Dejmek i Jędrych, pomocnicy Habusta, Woźniak i Błąd. Oni mają coś do udowodnienia i naprawienia. Obrońcy nie grali tragicznie, ale też nie pomogli zespołowi w wydatnym stopniu, a zdarzyły im się babole. Habusta dostaje taką drugą szansę, bo wiosnę miał dość koszmarną, choć o spadek też trudno go bezpośrednio winić. Adrian Błąd to zawodnik przedziwny, bo większość meczów ma bardzo przeciętną, ale przebłyski ma ciągle i strzela sporo bramek. U tego piłkarza jest potencjał, żeby naprawdę naprawić to, co się wydarzyło, za siebie i kolegów. Ma te swoje momenty, wypada mieć nadzieję, że w drugiej lidze będzie ich miał więcej. No i Woźniak, dla którego ta runda powinna być ostatnim egzaminem, bo piłkarz, wobec którego były takie oczekiwania, grał strasznie.
Przyszedł do nas trener z charakterem, który nie robi z siebie nie wiadomo kogo, tak jak to mieli w zwyczaju niektórzy jego poprzednicy. Dodatkowo szkoleniowiec poznał już kiedyś klub, a potem miał okazję jeszcze okrzepnąć w zawodzie, więc można mieć nadzieję, że z kilka lat większym doświadczeniem będzie mógł jeszcze bardziej ukształtować ten zespół tak, abyśmy wszyscy byli zadowoleni. Nadal będę uparcie twierdził, że drużyna Rafała Góraka była ostatnią, do której kibice nie mieli większych zastrzeżeń. Oczywiście była krytyka, były czasami nerwy, ale nie było zarzutów o brak chęci, brak motywacji czy podejrzeń o pozaboiskowe gierki. Lubiliśmy tę drużynę, lubiliśmy przy niej pracować. Może ten sentyment związany jest z tym, że to właśnie za trenera Góraka startowaliśmy z GieKSa.pl 🙂
W sparingach przedsezonowych było różnie, były wyniki dobre i kiepskie. Trudno w ogóle próbować przewidywać, jakie wyniki będzie osiągał ten zespół. Na to pytanie, a także na to, jaka będzie gra zespołu, odpowiedzą nam mecze ligowe. Z pierwszym spotkaniem ze Zniczem Pruszków na początek.
Jedno jest pewne. Na pewno zespół nie skompromituje się tak, jak w poprzednim sezonie na Bukowej, czyli osiągnie jedno zwycięstwo na siedemnaście meczów. To jest po prostu nierealne. Ale powiem więcej – niezależnie od wszystkiego, zaryzykuję stwierdzenie, że w trzech pierwszych meczach u siebie, GieKSa pobije to „niebywałe” osiągnięcie z poprzedniego sezonu i ze dwa razy wygra. Przeczucie.
Ale nie przywiązuje się do oczekiwań, nadziei i wyników, a nawet ich jakoś bardzo nie mam. Dla mnie to, że trener stworzy drużynę waleczną, chcącą wygrywać, a nie kombinować i w miarę ich poukłada piłkarsko, będzie równoznaczne z wysokim miejscem w tabeli. Nie lubię słuchać o jakiejś budowie drużyny, planie dwuletnim itd., bo to są wyświechtane slogany w polskiej piłce zawsze bez pokrycia. Prawda jest taka, że jak drużyna się buduje i widać efekty tej budowy, to zazwyczaj wyniki przychodzą w logicznej konsekwencji dość szybko.
Nie ukrywam, że po odejściu wszystkich szkodników, klub, trenerzy i piłkarze mają moje pełne wsparcie i mam nadzieję, że kibice myślą podobnie. Nieraz się irytowałem ciągłym dopingiem dla ludzi, którzy na to nie zasługiwali, ale teraz uważam, że nie ma powodu, żeby nie dopingować. Wsparcie GieKSie jest teraz bardzo potrzebne!
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




funclub
27 lipca 2019 at 06:53
Pompowanie balonika czas zacząć!
„W zespole pojawiło się siedemnastu nowych zawodników i nowy sztab szkoleniowy, z trenerem Rafałem Górakiem i dyrektorem Robertem Góralczykiem na czele.”
„Jedno jest pewne. Na pewno zespół nie skompromituje się tak, jak w poprzednim sezonie na Bukowej, czyli osiągnie jedno zwycięstwo na siedemnaście meczów. To jest po prostu nierealne. Ale powiem więcej – niezależnie od wszystkiego, zaryzykuję stwierdzenie, że w trzech pierwszych meczach u siebie, GieKSa pobije to „niebywałe” osiągnięcie z poprzedniego sezonu i ze dwa razy wygra. ”
„Wsparcie GieKSie jest teraz bardzo potrzebne!”
Lada moment, no już niedługo Ekstraklasa będzie nasza i znowu Barcelona przyjedzie.
Messi, Ronaldo a nawet Maradona już gotowi i czekają na to wyjątkowe spotkanie.
A póki co. Pewnie remis albo porażka.
Shellu może trochę więcej obiektywizmu, bo za darmowy karnet chyba nie warto tak bajdurzyć.
Ab
27 lipca 2019 at 14:01
Problem niestety pozostał bo np. taki pan Ćwikła (i nie tylko on) był dawniej i przy braku wyników został takim niby prezesem któremu czapkuje pan dyrektor. Trzeba było zrobić wiele aby nic się nie zmieniło. Poczekajmy na owoce tych zmian ale z bardzo chłodną głową.
Shellu
27 lipca 2019 at 16:11
Funclub jeśli uważasz, że to jest pompowanie balonika, to chyba lekko odjechałeś. Podobnie jak z tym darmowym karnetem, za który tak bajdurzę.