Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Multisekcyjny przegląd mediów: GieKSa wygrywa w Sosnowcu
Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.
Ekstraliga ze względu na zgrupowanie kadry pauzuje. Kolejna runda spotkań zostanie rozegrana 15-16 października. Nasza drużyna zmierzy się w Katowicach ze Sportową Czwórką Radom. Piłkarze, w ramach dwunastej kolejki spotkań zmierzyli się na wyjeździe ze Skrą Częstochowa. Prasówkę po tym meczu znajdziecie TUTAJ. Męska drużyna kolejne spotkanie rozegra na Bukowej w najbliższą sobotę, z Chrobrym Głogów, o godzinie 15:00.
Drużyna siatkarzy rozpoczęła rozgrywki ligowe w sezonie 2022/23 meczem wyjazdowym z Jastrzębskim Węglem. Nasza drużyna przegrała z wicemistrzami Polski 0:3. Kolejne spotkanie siatkarze rozegrają już jutro, z Projektem Warszawa. Początek meczu o 16:30 w hali w Szopienicach.
W minionym tygodniu hokeiści rozegrali trzy spotkania – wszystkie zwycięskie. We wtorek z Unią Oświęcim 4:1, w piątek z Zagłębiem Sosnowiec 5:2 i w niedzielę z Podhalem Nowy Targ 5:0. W tym tygodniu nasza drużyna rozegra dwa spotkania. Pierwsze z nich zostanie rozegrane jutro na lodowisku na Janowie, początek o godzinie 18:00. Będzie to mecz w ramach rozgrywek Hokejowej Ligi Mistrzów z Fehérvár AV19. W niedzielę zespół zmierzy się w PHL, na wyjeździe z Unią Oświęcim.
PIŁKA NOŻNA
dziennikzachodni.pl – Nowy stadion GKS Katowice: Co słychać na budowie po blisko roku od rozpoczęcia prac?
14 października minie rok od rozpoczęcia budowy nowego stadionu GKS Katowice. Inwestycja powinna zakończyć się w drugim półroczu 2024 roku. Sprawdziliśmy jak wygląda sytuacja.
Nowy stadion powstaje przy ulicach Bocheńskiego, Upadowej i Dobrego Urobku. Kompleks, który będzie areną występów piłkarzy, piłkarek i siatkarzy GKS Katowice oraz stanowić centrum treningowe obejmuje boisko z trybunami na 14.896 osób, halę mieszcząca 2.792 kibiców, dwa boiska treningowe trawiaste, parkingi i małą infrastrukturę. Pozostałe plany zostały przesunięte do drugiego etapu, którego terminy nie zostały określone. Niedawno katowicka Rada Miasta uchwaliła zmianę w budżecie, w myśl której na inwestycję zostanie wydanych nie – jak planowano – 248,8 mln, a 285,9 milionów złotych brutto.
– Obecnie trwają prace przy wykonywaniu fundamentów obiektu hali sportowej, ich zaawansowanie wynosi około 70 procent. W najbliższym czasie planowane jest także rozpoczęcie prac instalacyjnych na tym obszarze oraz robót żelbetowych fundamentów dla stadionu – informuje Magdalena Skorupka-Kaczmarek, przedstawicielka spółki NDI do kontaktu z mediami. – Pod koniec roku planujemy rozpoczęcie montażu prefabrykatów elementów żelbetowych, natomiast pod koniec pierwszego kwartału przyszłego roku rozpoczęcie prefabrykacji konstrukcji stalowej dachu, która ma zostać zamontowana w całości do trzeciego/czwartego kwartału 2023 roku. Istotnym elementem prac są te związane ze zmianą otoczenia nowego obiektu.
– Intensywnie pracujemy przy zagospodarowaniu terenu: zakończono prace przy kanalizacji deszczowej w nowo budowanym pasie drogowym ul. Upadowej, wzdłuż boisk treningowych od ul Bocheńskiego, gdzie przebudowano już większość sieci elektroenergetycznych. Trwają tam prace związane z drogowymi warstwami konstrukcyjnymi oraz budowa kanału technologicznego – dodaje Magdalena Skorupka-Kaczmarek. – W najbliższym czasie rozpocznie się montaż słupów oświetleniowych wzdłuż drogi. Wykonawca przygotowuje się również do robót drogowych na terenie projektowanych parkingów, gdzie trwają już prace związane z rozprowadzeniem okablowania pod oświetlenie. W listopadzie planujemy także montaż słupów oświetleniowych dla boisk treningowych, tu fundamenty zostały już wykonane.
Na terenie budowy osuszono dwa zbiorniki wodne. Konieczne było powstanie dwóch zbiorników retencyjnych o pojemności 650 m oraz 975 metrów sześciennych.
– W dalszym ciągu trwają roboty związane z sieciami wodociągowymi, kanalizacją deszczową oraz sanitarną, które w większości zostały zakończone na terenie projektowanych boisk treningowych i parkingów, a front robót został przeniesiony na obszar zagospodarowania hali i stadionu – zaznacza rzeczniczka NDI. – Tam z kolei planowane jest kontynuowanie prac wodociągowych do zasilania budynku głównego oraz budowa zbiornika retencyjnego na cele podlewania murawy boisk treningowych.
sportdziennik.com – „Dixon” walczy o powrót
Daniel Tanżyna przyznaje, że z tygodnia na tydzień jego stan zdrowia poprawia się. Chce, by ligowy debiut w GieKSie przypadł jeszcze na tę jesień. Choć trafił do Katowic latem ze statusem jej najstarszego zawodnika – prócz niego w szatni nie ma nikogo urodzonego w latach 80. – to nie zdołał jeszcze zaliczyć ligowego debiutu. Rozegrał kilka epizodów w sparingach, ale na więcej nie pozwoliło zdrowie. Kibice GieKSy zadają sobie pytanie, kiedy wreszcie będą mogli ujrzeć Daniela Tanżynę na boisku.
– Chcę zdążyć na ostatnie jesienne mecze – podkreśla środkowy obrońca, borykający się z dolegliwością pleców.
4 marca. Tego dnia stoper zbliżający się do 33. urodzin zagrał o punkty po raz ostatni. Ujrzał żółtą kartkę, a jego Widzew Łódź wygrał w Olsztynie ze Stomilem 2:0. Potem kroczył po awans do ekstraklasy już bez „Dixona”, przez trzy wcześniejsze lata będącego podporą drużyny. – Już tydzień przed tym meczem czułem bóle kręgosłupa – opowiada.
– Posiłkowałem się tabletkami przeciwzapalnymi, przeciwbólowymi. Po powrocie z Olsztyna nie mogłem wstać z łóżka, byłem cały pokrzywiony, klub wysłał mnie na rezonans. Podczas badania usłyszałem: „Ale ma pan ogromny próg bólu!”. Powiedziano mi, że przepuklina powoduje duży nacisk i ludziom z tym ciężko funkcjonować. Polecono bym od razu jechał na SOR. Udałem się do lekarza klubowego, skonsultowaliśmy się też z innymi i zapadła decyzja, że muszę usunąć fragment przepukliny, która powoduje nacisk na nerw. Wszystko szło zgodnie z planem. Minęło 3,5 miesiąca rehabilitacji zacząłem treningi indywidualne, potem z drużyną. Sparingi zaczęły się w naszym drugim tygodniu podczas pobytu na Słowacji. Miałem dość mocne starcie z rywalem, poczułem delikatny ból w kręgosłupie. Uznałem, że trzeba to przegryźć, zacisnę zęby, pewnie przestanie i będzie OK. Z tygodnia na tydzień pogłębiało się to jednak, aż wreszcie musiałem „zjechać do boksu”. Okazało się, że uraz się odnowił. Leczymy go zachowawczo, z tygodnia na tydzień jest progres, ból jest coraz mniejszy.
Widząc postępy „Dixon” ma nadzieję, że ta jesień nie jest jeszcze dla niego całkowicie stracona.
– Tak czasem w piłce jest, że urazy przytrafiają się znienacka. Wszystko było dobrze, zimą zmienialiśmy nawierzchnię. Ze sztucznej na naturalną, potem odwrotnie… Plecy się odezwały. Ten okres bez gry, meczu ligowego jest dla mnie ciężki, ale takie bywa to piłkarskie życie. Takie sytuacje kształtują charakter. Codziennie robię wszystko, by wrócić do piłki, bo sprawia mi ogromną radość. Smutno mi, gdy chłopaki idą na boisko trenować, a ja udaję się na salkę na kolejną cześć rehabilitacji. Wierzę, że jestem bliżej niż dalej i jeszcze pomogę chłopakom – mówi Tanżyna.
Sam przyznaje, że po ludzku mu wręcz głupio, że nie jest w stanie pomóc GieKSie.
– Źle się z tym czuję, bo przyszedłem latem do nowego klubu, ktoś mi zaufał, a ja nie jestem w stanie się odwdzięczyć. Widzę w tym swoją winę, bo taki już jestem, że nie odpuszczam, nie boję się ciężkiej pracy i zamiast napalać się na pierwsze sparingi, mogłem jeszcze ten mój powrót stonować. Zapłaciłem wysoką cenę za nadmiar ambicji – nie ukrywa doświadczony obrońca.
Nakręca go myśl, by doczekać jeszcze debiutu nie tyle w GieKSie co ekstraklasie. Wierzy, że dokona tego w Katowicach.
– Miałem latem ofertę z klubu z niższego poziomu, na bardzo godnych warunkach, ale wolałem grę o coś, perspektywę przeżycia czegoś. Po prostu to lubię. Po bardzo fajnym spotkaniu z dyrektorem Góralczykiem byłem przekonany, że dokonuję odpowiedniego wyboru. Wierzę, że jesteśmy w stanie coś ugrać. Na razie plasujemy się w środku stawki, ale sporo meczów przed nami, dlatego liczę, że jesień skończymy wyżej i wiosną będziemy walczyć dalej. Miejsca barażowe na pewno są w naszym zasięgu. Cieszę się, że jestem w tej szatni. Dużo jest w moją stronę „szydery”. Słyszę pytania: „To co dziadek, kiedy do treningu?”. Zdrowie w sporcie jest najważniejsze, bez tego nic nie ma, dlatego robię wszystko, by je odzyskać i pomóc chłopakom na boisku – kończy Tanżyna.
SIATKÓWKA
siatka.org – Udana inauguracja Jastrzębian, GKS Katowice pokonany
W inauguracyjnym meczu PlusLigi Jastrzębski Węgiel okazał się lepszy od GKS-u Katowice. Wicemistrzowie Polski w trzech setach pokonali katowiczan, ekipa ze stolicy Górnego Śląska pomimo dzielnej postawy zeszła z boiska pokonana. Szczególnie zacięta była trzecia partia, w której szala zwycięstwa przechodziła z jednej strony na drugą stronę.
Pierwszy punkt nowego sezonu PlusLigi padł po błędzie w polu zagrywki Jurija Gladyra, a po kontrze Jakuba Jarosza GKS prowadził dwoma oczkami (5:3). Stan rywalizacji wyrównał dopiero błąd przyjezdnych w ataku (6:6). Przy serwisachTomasza Fornala i dzięki dwóm blokom to jastrzębianie odskoczyli (11:9). Fornal do tego całkiem dobrze bronił, a goście popełniali błędy, które nie pozwoliły im zbliżyć się do wicemistrzów Polski (13:16). Było też sporo popsutych zagrywek (18:16), ale w końcu kontra Marcina Kani pozwoliła katowiczanom złapać kontakt punktowy, a do remisu doprowadził trudny serwisGeorgiego Seganowa (21:21). W końcówce GKS wyrzucił jednak piłkę w aut (22:24) i po mocnym ataku Fornala pierwszy set padł łupem gospodarzy.
Tym razem początek partii należał do jastrzębian, którzy szybko wypracowali sobie zaliczkę, zawdzięczając to między innymi trudnym serwisom (8:4). Podopieczni Grzegorza Słabego próbowali gonić rywali, ale to wicemistrzowie Polski dominowali, głównie w ofensywie, choć i im przytrafiały się pomyłki (15:11). GKS był w stanie bronić coraz mocniejsze ataki rywali, ale nie potrafił wyprowadzić z tego skutecznej kontry (15:20). To udawało się za to miejscowym (22:15), pojedynczy blok Stephena Boyera doprowadził do piłki setowej (24:16). Co prawda serwisy Damiana Domagały pozwoliły obronić jeszcze trzy z nich (20:24), ale w końcu akcję na lewej flance skończył Trevor Clevenot.
Kontra Jakuba Szymańskiego sprawiła, że to goście prowadzili na początku seta numer trzy (3:1), na tablicy wyników przez dłuższą chwilę utrzymywała się niewielka przewaga katowiczan, ale kiedy kontrę wykorzystał Boyer, był remis po 9. As serwisowy Gonzalo Quirogiprzywrócił jego ekipie prowadzenie (11:9), ale tym razem jastrzębianie wyrównali po bloku Clevenota. To on był liderem swojej drużyny, która w połowie seta zbudowała sobie dwa oczka zaliczki (17:15). Waleczny GKS się nie poddawał i wykorzystując kontrę na lewej flance doprowadził do remisu, a ta z prawego dała im minimalne prowadzenie 20:19. Sytuację na korzyść gospodarzy odwrócił nie kto inny jak Clevenot (22:21), jednak cały czas katowiczanie walczyli, na bandy w obronie wskoczył aż Jakub Jarosz (22:23). Mocny atak francuskiego przyjmującego dał piłkę meczową Jastrzębskiemu Węglowi. Zagrywkę już jednak zepsuł i o wyniku tej partii miała decydować gra na przewagi. Jarosz uderzył mocno zza linii 9. metra (26:25), jednak końcówka należała do gospodarzy. Kontra Rafała Szymury i Boyera przechyliła szalę na ich korzyść.
Jastrzębski Węgiel – GKS Katowice 3:0 (25:23, 25:20, 28:26)
HOKEJ
sportdziennik.com – Cierpliwość nagrodzona
Nie ma już drużyny niepokonanej, bo mistrzowie kraju wypunktowali wicemistrzów. Katowiczanie po przegranej w Sanoku szybko doszli do równowagi i zdobyli komplet punktów w Oświęcimiu. Przez większość meczu posiadali przewagę i gospodarze nie byli w stanie im się przeciwstawić.
Zespół z Oświęcimia w ostatnim czasie zebrał wiele pochlebnych recenzji, ale trudno się dziwić skoro zaliczył komplet, 5 wygranych. Natomiast obrońcy tytułu mistrzowskiego z Katowic w niedzielę sracili miano niepokonanych. Byliśmy ciekawi jak podopieczni trenera Jacka Płachty pozbierają się po tej wpadce.
Szybko okazało się po przegranej nie było śladu i katowiczanie w 1. tercji pokazali się z jak najlepszej strony. Gdy Krystian Dziubiński za spowodowanie upadku powędrował do boksu kar, „firmowy” atak otworzył wynik meczu. Gola zdobył Bartosz Fraszko, ale słowa uznania należą się też asystentom: Brandonowi Magee i Grzegorzowi Pasiutowi. Gospodarze próbowali szybko odrobić straty, ale John Murray po strzałach m.in. Tommi Laaksy, Łukasza Krzemienia czy Sebastiana Kowalówki nie dał się zaskoczyć.
W 13 min doszło do niecodziennej sytuacji, bowiem Patryk Wajda mocno naciskany przez jednego z zawodników gospodarzy skierował krążek do własnej bramki. Sędziowie po naradzie jednak gola nie uznali, bowiem odgwizdali uwolnienie. Katowiczanie mocno pracowali w strefie neutralnej i rozbijali akcje ofensywne rywali. A sami 2 razy zaskoczyli Linusa Lundina.
Najpierw zrobił to Hampus Olsson, a potem Kanadyjczyk Magee przekierował krążek po wrzutce Jakuba Wanackiego. Trudno winić szwedzkiego golkipera za stratę goli, bo uderzenia były precyzyjne. Goście prowadzili 3:0 w pełni zasłużenie, bo przez większość czasu kontrolowali wydarzenia na tafli.
Gospodarze kolejną odsłonę rozpoczęli z animuszem, ale dość szybko zostali „utemperowani” przez gości. Jedni i drudzy znów mieli wiele sytuacji strzeleckich, lecz ani razu krążek nie wpadł do siatki. Duża w tym zasługa obu golkiperów, którzy są głównymi postaciami w lidze na tej pozycji. Ponadto goście grali rozważnie oraz cierpliwie i to również było przyczyną tercji bez bramek. Miejscowi kibice coraz bardziej byli poirytowani i nie szczędzili krytycznych uwag pod adresem swoich hokeistów.
Kiedy Shigeki Hitosato na początku ostatniej tercji zdobył kolejnego gola już nabraliśmy przekonania, że przyjezdnym nie stanie się krzywda. Na dodatek Andrij Denyskin otrzymał karę 5 min za atak łokciem i katowiczanie nie wychodzili z tercji gospodarzy. Jednak nie podwyższyli wyniku. Starania gospodarzy o honorowego gola w końcu przyniosły rezultat. Na niespełna 2 min przed końcem Michael Cichy znalazł sposób na pokonanie Murraya.
Goście odnieśli pewne zwycięstwo, bo grali spokojnie i cierpliwie. Gospodarze zbyt szybko chcieli odrobić straty i stąd też w ich grze było sporo nerwowości.
hokej.net – Druga tercja zdecydowała. GieKSa wygrywa w Sosnowcu
Trzy punkty przywieźli z Sosnowca hokeiści GKS-u Katowice, którzy wygrali na Stadionie Zimowym 5:2 w ramach 8. kolejki Polskiej Hokej Ligi. O zwycięstwie GieKSy nad Zagłębiem zdecydowała druga tercja, w której goście zdobyli trzy gole.
Piątkowy pojedynek bardzo dobrze rozpoczął się dla podopiecznych Grzegorza Klicha, którzy już w trzeciej minucie wyszli na prowadzenie. Grając z przewagą jednego zawodnika podanie Jarosława Rzeszutki na bramkę zamienił Jakub Witecki, który z bliska pokonał Johna Murraya. Wynik ten utrzymał się do 11. minuty, kiedy to goście doprowadzili do wyrównania. Po akcji Christiana Blomqvista krążek wślizgnął się do bramki obok interweniującego bramkarza Zagłębia, który powstrzymał pierwszą próbę napastnika GKS, jednak przy dobitce był już bezradny. Premierowa odsłona była wyrównana i takim wynikiem również się zakończyła.
W drugiej tercji katowiczanie częściej „byli na krążku” jednak dobra postawa Patrika Spěšnego sprawiła, że wynik nie zmieniał się. Przełomowa okazała się 29. minuta meczu, gdy szybką wymianę krążka w liczebnej przewadze na gola zamienił Patryk Kogut. Sosnowiczanie nie nacieszyli się jednak prowadzeniem zbyt długo, bowiem dwie minuty później Brandon Magee przejechał wzdłuż bramki i posłał krążek obok interweniującego bramkarza Zagłębia. W 35. minucie hokeiści Zagłębia ponownie mogli wyjść na prowadzenie, jednak grając w podwójnej przewadze nie znaleźli sposobu na pokonanie Murraya, który powstrzymał próby Michała Kotlorza i Dominika Nahunki. Tuż po zakończonych karach podopieczni Jacka Płachty przeprowadzili szybką kontrę i po raz pierwszy w dzisiejszym meczu wyszli na prowadzenie, strzelcem Joona Monto. Odsłona zakończyła się dwubramkowym prowadzeniem GKS, gdyż na 40 sekund przed jej końcem krążek przy słupku zmieścił Niko Mikkola.
Ostatnie 20 minut ukazało w miarę wyrównaną grę. Zagłębie, mimo prób, nie było w stanie nawiązać kontaktu z rywalem. Na domiar złego w 53. minucie meczu Dominik Nahunko zaatakował przeciwnika głową za co otrzymał karę meczu. Wcześniej „Mietek” spowodował upadek Matiasa Lehtonena czego konsekwencją było siedem minut przewagi katowiczan. Wynik meczu na trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry ustalił Shigeki Hitosato.
GieKSa wraca z Nowego Targu z wygraną i czystym kontem!
GKS Katowice pokonał w meczu wyjazdowym Podhale Nowy Targ w ramach 9. kolejki Polskiej Hokej Ligi. Katowiczanie popisali się skutecznością w przewagach, po których trzykrotnie cieszyli się ze zdobytego trafienia. Wydawało się, że po golu w 1. minucie zdobytym przez Hapmusa Olssona w pierwszej tercji czeka nas jeszcze wiele emocji. Jednak okazało się to tylko złudzeniem i przez resztę pierwszej części gry nie doczekaliśmy się kolejnych trafień.
W drugiej tercji rozwiązał nam się worek z karami i bramkami. Swoich szans nawet w podwójnej przewadze nie wykorzystali gospodarze. Po chwili się to na nich zemściło, bo Christian Blomqvist zdobył w 26. minucie gola w przewadze. Dwie minuty później ponownie w przewadze z trafienia cieszył się Brandon Magee. Jednak to nie był koniec, ponieważ po kilku sekundach Matias Lehtonen po raz czwarty trafił do bramki strzeżonej przez Kevina Lindskouga, którego chwilę później zastąpił Paweł Bizub.
W ostatniej części regulaminowego czasu gry na kolejną bramkę musieliśmy czekać do 46. minuty. Wtedy Shigeki Hitosato wykorzystał składną akcję całej drużyny w przewadze i po raz piąty katowiczanie mogli cieszyć się ze zdobytej bramki, a po raz trzeci z trafienia w liczebnej przewadze. Więcej trafień w tym spotkaniu nie oglądaliśmy, a to oznacza, że GieKSa pewnie wygrała na terenie rywala.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.


Najnowsze komentarze