Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka

Multisekcyjny przegląd doniesień mass mediów: Nowy trener – nowe otwarcie!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ubiegłego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja na lodzie GieKSy.

W minionym tygodniu udało się rozegrać wszystkie zaplanowane spotkania z udziałem drużyn GieKSy. W ostatnią środę piłkarki wygrały mecz w ramach Pucharu Polski z Czarnymi II Sosnowiec 5:0 (1:0) i tym samym zakończyły mecze rozgrywane jesienią. Losowanie par kolejnej rundy (1/8) Pucharu Polski odbędzie się na początku grudnia. Piłkarze pokonali, najpierw rezerwy Śląska Wrocław 3:0 (1:0), a w niedzielę dotychczasowego wicelidera rozgrywek II ligi Wigry Suwałki 2:1 (1:1). Prasówkę po tych meczach znajdziecie odpowiednio TUTAJ oraz TUTAJ.

Siatkarze rozegrali dwa spotkana ze zmiennym szczęściem: w środę przegrali 2:3 z Cuprum Lubin w meczu zaległym z 5. kolejki. W sobotę pokonali 3:1 Ślepsk Malow Suwałki. Obecnie siatkarze, po dziewięciu rozegranych meczach zajmują szóste miejsce w tabeli z szesnastoma punktami. Siatkarze najbliższy mecz zagrają, na wyjeździe z Stalą Nysa, w niedzielę 29 listopada. Hokeiści również zagrali w meczach które były zaplanowane na ubiegły tydzień: w środę przegrali z KH Energą Toruń 0:1, następnie w piątek z Cracovią 3:4. Po tym spotkaniu funkcji trenera zrezygnował Piotr Sarnik. W jego miejsce został zatrudniony Andriej Parfionow. W niedzielnym spotkaniu, pod wodzą nowego trenera GieKSa wygrała z KH Energą Toruń 3:2, po dogrywce.

 

PIŁKA NOŻNA

czarnisosnowiec.eu – 1/16 PP. Czarni II Sosnowiec – GKS Katowice 0-5

Porażką zakończył się pojedynek naszego zespołu rezerw z ekstraligowym GKS Katowice. Oznacza to tym samym koniec pięknej przygody naszych młodych dziewczyn z tymi rozgrywkami.

Trzeba jednak pochwalić postawę podopiecznych Kamila Konopki, które rozegrały bardzo ambitne zawody. Od początku spotkania to zespół z Katowic osiągnął przewagę jednak to nasza drużyna stworzyła groźniejsze sytuacje bramkowe. W 32 minucie bardziej doświadczone rywalki wyszły na prowadzenie dzięki trafieniu Kasandry Parczewskiej w 32 minucie. Do przerwy to było wszystko na co pozwoliły nasze piłkarki przyjezdnym.

Po zmianie stron wciąż przewaga należała do „katowiczanek”. Do 65 minuty nie potrafiły one jednak sforsować szczelnej obrony naszego zespołu, wtedy to Weronika Kłoda pokonała Izabelę Sas strzałem głową z bliskiej odległości. W końcówce meczu nasza drużyna opadła chyba z sił i blok defensywny całkowicie się posypał czego efektem były kolejne zdobycze bramkowe ekstraligowca. Ostatecznie nasza drużyna przegrywa 0-5 i odpada z dalszej rywalizacji.

 

dziennikzachodni.pl – Budżet Katowic 2021: Wiemy ile przewidziano na nowy stadion GKS!

W projekcie uchwały Rady Miasta Katowice w sprawie uchwalenia budżetu miasta Katowice na 2021 rok znalazły się spore kwoty powiązane z budową nowego stadionu GKS.

22.153.611 zł to proponowany wydatek związany z budową nowego Stadionu Miejskiego w Katowicach na rok 2021. W planie działań na przyszły rok za tę kwotę zaplanowano „Rozpoczęcie budowy kompleksu sportowego obejmującego stadion miejski wraz z halą sportową oraz dwoma boiskami treningowym”. Na łączną kwotę składa się 7.153.611 środków własnych i 15.000.000 obligacji komunalnych. Całkowity koszt inwestycji określono na 245.753.599 zł.

1.350.000 przewidziano także na układ drogowy dla obsługi komunikacyjnej Stadionu Miejskiego. Za te pieniądze w 2021 roku ma się rozpocząć „opracowanie dokumentacji projektowej dla budowy układu drogowego dla obsługi komunikacyjnej Stadionu Miejskiego w Katowicach”.

 

sportdziennik.com – Stadion bez kredytu!

[…] Po poniedziałkowym posiedzeniu komisji budżetu rady miasta okazało się, że Katowice nie pozyskają 170-milionowego kredytu z Banku Rozwoju Rady Europy, o którego zaciągnięciu zadecydowali radni w grudniu ub. roku. Miał być jednym ze źródeł finansowania nowego stadionu.

– W związku z sytuacją „covidową”, Bank Rozwoju Rady Europy odmówił nam finansowania zadań inwestycyjnych, które wskazaliśmy w naszym wniosku. W tej chwili kredytowanie ukierunkowane jest na finansowanie obiektów służby zdrowia, dlatego nierealne, by w 2021 roku bank finansował nasze zadania inwestycyjne – tłumaczyła Danuta Lange, skarbnik miasta (jej wypowiedź przytacza portal infokatowice).

W Wieloletniej Prognozie Finansowej dla Katowic zapisano zatem, że obok środków własnych stadion zostanie zbudowany nie z kredytu, a obligacji rzędu 150 milionów złotych. – To dobre źródło finansowania zwrotnego. Z dwóch powodów: nie wymagają one przeprowadzenia procedury zamówień publicznych, a ponadto analizując oprocentowanie i koszty, są dość korzystne.

[…] W Wieloletniej Prognozie Finansowej zapisano, że stadion ma powstać w 2024 roku. Łącznie pochłonie 236 mln zł (150 mln z obligacji). Wydatki w 2021 roku kształtują się na poziomie nieco ponad 22 mln, z czego 15 mln to obligacje, a reszta – środki własne. Będzie to pierwszy etap budowy kompleksu sportowego w rejonie autostrady A4 (o realizacji drugiego jeszcze się nie mówi), obejmujący powstanie 15-tysięcznego stadionu, 3-tysięcznej hali i 2 boisk treningowych.

W tym roku zakończyła się burzliwa procedura projektowa, za którą odpowiadała firma RS Architekci. Miasto deklarowało, że jeszcze w IV kwartale tego roku ogłosi przetarg na generalnego wykonawcę, by roboty budowlane mogły ruszyć w II kwartale 2021.

„Chcemy ogłosić przetarg na wykonanie Stadionu Miejskiego w tym roku, a zmiana źródeł finansowania nie wpływa w żaden sposób na harmonogram realizacji tej inwestycji. Mimo koronawirusa w Katowicach proces inwestycyjny trwa, bo każde działanie inwestycyjne służy walce z ekonomicznymi skutkami pandemii. Nowe inwestycje to nowe miejsca pracy i zyski dla wielu firm.

Warto podkreślić, że przy aktualnych, rekordowo niskich stopach procentowych emisja obligacji jest wyjątkowo opłacalnym narzędziem pozyskania środków na inwestycje. Emisja obligacji nie wymaga stosowania trybu zamówień publicznych. Tym samym może służyć finansowaniu różnych zadań, także wcześniej niewskazanych” – napisała nam Ewa Lipka, rzecznik katowickiego Urzędu Miasta.

 

SIATKÓWKA

sportdziennik.com – GKS Katowice – Cuprum Lubin. Wysokie płoty

Goście z Lubina zaimponowali świetną grą blokiem i to główne źródło ich wygranej w Katowicach po tie-breaku.

To była twarda walka przez 2 godziny, ale zwycięsko zakończona przez siatkarzy z Lubina. Postawili wysokie płoty, przez które GKS nie potrafił się przebić – Cuprum zaliczyło aż 20 bloków przy tylko 5 gospodarzy. Gospodarze zaprezentowali się poniżej oczekiwań i popełnili za dużo błędów.

[…] Przed meczem rozniosła się wieść, że dwóch siatkarzy z Lubina zostało w hotelu, bo źle się poczuli. Niemniej goście w nieco uszczuplonym składzie, ale pojawili się w hali i od razu wysłali wyraźny sygnał, że nie zamierzają być dostarczycielami punktów. Ich głównym atutem była dobra gra blokiem – w tym elemencie wygrali 6-1 i cieszyli się z wygrania seta.

Trener Słaby doszedł do wniosku, że trzeba dokonać rotacji w składzie. Na boisku pojawił Wiktor Musiał, zastępując strzelbę nr 1 Jakuba Jarosza. Musiał dysponuje soczystym uderzeniem, ale również potrafi oszukać rywali i posłać piłkę za blok. To jednak goście cały czas prowadzili. Przy stanie 17:20 gospodarze zmniejszyli straty do „oczka”, ale tylko na chwilę. Goście w końcowych fragmentach drugiej odsłony byli skuteczniejsi. Środkowy Przemysław Smoliński popisał się kolejnym udanym blokiem, zaś chwilę potem Jarosz zepsuł zagrywkę. A Tavares z pola serwisowego „ustrzelił” Adriana Buchowskiego. Dzieło dokończył Smoliński, obijając blok GKS-u.

Powróciły koszmary przeszłości, bo przecież bilans meczów GKS-u z Lubinem jest 0-8. W III secie goście cały prowadzili, ale w ostatnich akcjach pokpili sprawę. Najpierw dwa razy zablokował ich Buchowski, a potem popełnili trzy błędy. Wojciech Ferens źle zaserwował, a decydujący punkt zdobył Buchowski, obijając blok. I w tym momencie mocno zaiskrzyło pod siatką. Atakujący gości Roland Jimenez ruszył do przodu, a za nim obie drużyny. Pod siatką pojawili się również trenerzy, by rozładować gorącą sytuację. Rozeszło się po kościach, choć wyglądało groźnie.

Nie od dziś wiadomo, że siatkarze GKS-u są specjalistami od potyczek 5-setowych. Tradycji stało się zadość, bo w kolejnej partii wszystko oscylowało wokół remisu. Miłosz Zniszczoł wyprowadził GKS na prowadzenie i tak już zostało do końca. Jarosz popisał się dwoma asami serwisowymi, a potem goście dołożyli dwa błędy własne.

Decydujące rozdanie zaczęło się obiecująco dla gospodarzy, którzy prowadzili do stanu 10:9. A potem pokpili sprawę własnymi błędami i przegrywali 11:14. Wprawdzie zdobyli 2 pkt, ale Penczew obił ręce Jarosza i wygraną zabrali goście do Lubina.

GKS Katowice – Cuprum Lubin 2:3 (23:25, 21:25, 25:23, 25:21, 13:15)

 

siatka.org – Katowiczanie mają patent na wygrywanie ze Ślepskiem

W meczu 14. kolejki PlusLigi GKS Katowice podejmował zespół Ślepska Malow Suwałki. Podobnie jak na inaugurację rozgrywek, górą byli katowiczanie, którzy zapisali na swoim koncie piątą wygraną w tym sezonie. To zwycięstwo nie było jednak łatwe – z czterech setów trzy były niezwykle zacięte i przyjezdnym niewiele brakowało, by doprowadzić do tie-breaka i wywieźć ze Śląska jakąś zdobycz punktową.

MVP: Jan Firlej

GKS Katowice – Ślepsk Malow Suwałki 3:1 (28:26, 23:25, 25:21, 25:23)

 

plusliga.pl – GKS Katowice – Ślepsk Malow Suwałki 3:1

[…] Pierwszy set był dobry i wyrównany. W pierwszej części minimalną przewagę mieli goście – 7:10, 11:14. Potem już grano piłka za piłkę. Wynik trzymał widzów do ostatniej piłki. GKS miał lidera w osobie Jakuba Jarosza, który utrzymywał atak na poziomie 60 procent i zdobył sześć punktów.

Drugiego seta udaną akcją zaczął Bołądź. Przez kilka akcji mieliśmy albo wynik remisowy, albo pół kroku z przodu byli przyjezdni. Po nieczysty odbiciu Kwasowskiego Ślepsk Malow prowadził 13:10 i minimalnej przewagi nie oddał do końca. Musiał miał jeszcze szansę doprowadzenia do stanu po 24, ale został zablokowany.

Dalej oglądaliśmy dobrą siatkówkę w wykonaniu obu zespołów. Tym razem losy partii rozstrzygnęły się trochę wcześniej niż w samej końcówce. GKS prowadził 20:19 i w ostatnich akcjach oddał rywalom tylko dwa punkty. W samej końcówce punktował Jakub Jarosz, a ostatni punkt gospodarze zdobyli po bloku na Walińskim.

Na początku czwartej partii groźne były zagrywki Bołądzia. Gospodarze wytrzymali presję przeciwnika. Potem goście znowu zaczęli nieznacznie przeważać, ale katowiczanie byli w stanie odpowiadać na ich punkty. I tym razem o końcowym wyniku decydowały ostatnie piłki i były one skuteczne w wykonaniu siatkarzy GKS-u.

 

HOKEJ

sportdziennik.com – GKS Katowice – Energa Toruń. Głową w mur

O Antonie Svenssonie, bramkarzu z Torunia, od początku jest głośno, zaś po dzisiejszym występie będzie on obiektem zainteresowania wielu naszych klubów.

To właśnie Szwed okazał się twardy jak skała i zaliczył 36 skutecznych interwencji. To on w głównej mierze oraz przytomność doświadczonego Jarosława Dołęgi sprawiły, że torunianie odnieśli zwycięstwo w arcyważnej potyczce. Kto wie, czy właśnie ta porażka GKS-u nie sprawiła, że stracili szansę na finałowy turniej Pucharu Polski.

Gospodarze od pierwszego gwizdka rzucili się do ataku i stwarzali groźne sytuacje, ale nie mogli pokonać szwedzkiego twardziela. Momentami przypominało to walenie głową mur. Gra toczyła się w tercji gości, ale nie było żadnych efektów. Kontra w ostatniej minucie II tercji w wykonaniu braci Michała i Kamila Kalinowskich oraz trafienie Dołęgi sprawiło, że goście schodzili do szatni zadowoleni. Wówczas nikt nie przypuszczał, że to zadecyduje o wyniku. Gospodarze grali w podwójnej przewadze (aż 96 sek.!), ale również jej nie wykorzystali.

Żeby hokeiści GKS-u Katowice załapali się jeszcze do gry w Pucharze Polski musiałyby nastąpić jakieś nadzwyczajne okoliczności.

GKS Katowice – KH Energa Toruń 0:1 (0:0, 0:1, 0:0)

 

dziennikzachodni.pl – GKS Katowice – Cracovia 3:4. Zobaczcie zdjęcia z emocji w Satelicie

Hokeiści GKS Katowice przegrali z Cracovią, chociaż długo utrzymywali prowadzenie. Zespół gospodarzy nie ma już szans na wejście do czołowej czwórki, która wystąpi w finałowym turnieju Pucharu Polski.

Hokeiści GKS Katowice mają ostatnio kiepską passę i często tracą punkty. Cracovia też jednak nie błyszczy formą, więc piątkowe starcie stanowiło dużą niewiadomą. Dla gospodarzy stawką był cień nadziei na przedłużenie marzeń o grze w finałowym turnieju Pucharu Polski.

Gospodarze narzucili rywalom ostre tempo i przełożyli je na prowadzenie. Za wysiłek katowiczanie zapłacili jednak wysoką cenę tracąc dwa gole w ostatniej tercji.

Z powodu kontuzji kolana w drużynie GKS-u Katowice zabrakło Mikołaja Łopuskiego. Wyszedł jednak na lód ubrany „po cywilnemu”, aby wziąć udział w małej ceremonii. Przed meczem Grzegorz Pasiut, Filip Starzyński i Łopuski otrzymali od dyrektora sekcji hokeja Rocha Bogłowskiego pamiątkowe koszulki z okazji 100 występów w barwach GieKSy.

GKS Katowice – Cracovia 3:4 (1:0, 1:1, 1:3)

 

sportdziennik.com – Rezygnacja Piotra Sarnika

Piotr Sarnik, trener GKS-u Katowice, po przegranej z Comarch Cracovią 3:4, złożył rezygnacje i zarządu klubu ją przyjął.

Sarnik, pełniąc wcześniej funkcję asystenta, w grudniu 2019 r. przejął zespół w trudnym okresie po dezercji Risto Dufvy i awansował z nim do czołowej „4” w poprzednim, niedokończonym sezonie.

Zespół GKS-u w tym sezonie, podobnie jak w poprzednich, borykał się z wieloma problemami natury organizacyjnej. Niemal całą I rundę spędził na wyjeździe. Po dwóch przegranych na własnym lodzie z rzędu z Energą Toruń 0:1 oraz Comarch Cracovia Sarnikowi działacze podziękowali. Bo nie wierzymy w rezygnację trenera z pracy.

 

hokej.net – Oficjalnie. Parfionow trenerem GieKSy

Andriej Parfionow, zgodnie z naszymi wczorajszymi informacjami, został nowym trenerem GKS-u Katowice. 49-letni Rosjanin podpisał umowę, która będzie obowiązywała do końca obecnego sezonu.

Parfionow w przeszłości był trenerem Polonii Bytom i Podhala Nowy Targ, a także selekcjonerem reprezentacji Polski do lat 18 i 20. Sprawował też pieczę nad drużynami akademickimi: PPWSZ Podhale Nowy Targ oraz Academy 1928 KTH Krynica.

Po wyjeździe z Polski Parfionow pracował w chińskim KRS Heilongjiang, występującym na co dzień w młodzieżowej lidze KHL (MHL).

Z kolei w poprzednim sezonie 49-letni Rosjanin był asystentem Konstantina Kuraszewa w SKA-Niewie Sankt Petersburg z Wyższej Hokejowej Ligi.

– Stawiamy na ciężką pracę i dyscyplinę. Trener Parfionow świetnie wpisuje się w nasz pomysł prowadzenia drużyny. Oczywiście nie bez znaczenia jest fakt, że bardzo dobrze zna polski hokej i miał okazję już współpracować z wieloma naszymi zawodnikami – zaznaczył Roch Bogłowski, dyrektor sportowy GieKSy.

Asystentem Andrieja Parfionowa będzie Ireneusz Jarosz, który dziś formalnie jako pierwszy trener będzie prowadził zespół w starciu z KH Energą Toruń. Trenerem bramkarzy będzie Bartłomiej Nowak, a trenerem przygotowania fizycznego Anna Bieniec.

 

Nowy trener – nowe otwarcie!

Trzy porażki z rzędu i basta! Hokeiści GKS Katowice zrewanżowali się zespołowi KH Energa Toruń i po dogrywce wygrali 3:2. Bramkę na wagę zwycięstwa zdobył Patryk Wajda.

Zespół gospodarzy po raz pierwszy poprowadził dzisiaj nowy szkoleniowiec Andriej Parfionow, choć w oficjalnym protokole jako pierwszy trener katowiczan figurował Ireneusz Jarosz. Wszyscy liczyli na tzw. efekt „nowej miotły”, jednak w pierwszej odsłonie pojedynku wciąż w grze katowiczan oglądać można było stare błędy. Cóż z tego, że gospodarze stwarzali sobie świetne okazje do strzelenia gola, skoro razili nieskutecznością. Na bramkę Mateusza Studzińskiego strzelali między innymi Miika Franssila, Dominik Nahunko, Patryk Krężołek, Maciej Kruczek i Bartosz Fraszko. Żaden z nich nie potrafił jednak znaleźć sposobu na świetnie dysponowanego młodzieżowca w bramce „Stalowych Pierników”. Podobnie jak kilka dni temu goście pozwolili „GiekSie” się wyszumieć i w 16. minucie ukłuli raz a dobrze. Siergiej Kuzniecow z ostrego kąta posłał gumę do siatki obok Juraja Šimbocha. Na przerwę goście schodzili z jednobramkową przewagą.

Druga tercja to dalsze bicie głową w mur przez gospodarzy. Katowiczanie nie umieli postawić przysłowiowej „kropki nad i”, bo albo strzały hokeistów „GieKSy” były niecelne albo na przeszkodzie stawał kapitalnie interweniujący Mateusz Studziński, któremu w 30. minucie po strzale Patryka Wajdy w sukurs przyszedł słupek. Gospodarzom w zdobyciu wyrównującej bramki z pewnością nie pomagały łapane wykluczenia. Trzeba jednak przyznać, że sędziowie solidarnie odsyłali na ławkę zawodników obu drużyn. Co rusz iskrzyło między zawodnikami, a do spięć najczęściej dochodziło pod bramkami obydwu zespołów. Jeśli chodzi o poczynania ofensywne gości na uwagę z pewnością zasługują próby Andrieja Czwanczikowa, Kamila Kalinowskiego, a zwłaszcza Jegora Fieofanowa, który w 23. minucie ostemplował słupek bramki Juraja Šimbocha. Mimo starań obydwu drużyn wynik nie uległ w tej części gry zmianie.

Kiedy w 41. minucie na 2:0 podwyższył Kamil Kalinowski wydawało się, że po raz kolejny „Stalowe Pierniki” wywiozą ze stolicy Górnego Śląska komplet punktów. Wkrótce jednak okazało się, że to były miłe złego początki. W 45. minucie kontaktową bramkę zdobył Mateusz Michalski, wykorzystując doskonałe podanie Bartosza Fraszki. Katowiczanie poszli za ciosem i w 47. minucie wyrównali, a strzelcem gola ponownie został Mateusz Michalski, który zachował największą przytomność umysłu w zamieszaniu pod bramką Mateusza Studzińskiego. Mecz zaczął się niemalże od początku. Obydwie drużyny rzuciły na szalę wszystko co najlepsze i poszły na totalną wymianę ciosów – w przenośni i dosłownie: za nadmierną ostrość w grze w 56. minucie na ławkę solidarnie powędrowali Artiom Smirnow i Bartosz Fraszko. Spięcie między obydwoma zawodnikami wyniknęło z coraz ostrzejszej gry torunian – wcześniej za bezmyślny atak łokciem karę odsiadywał Dmitrij Kozłow. Mimo dogodnych sytuacji po obu stronach wynik nie uległ zmianie i sędziowie zarządzili dogrywkę.

Dodatkowy czas gry „Stalowe Pierniki” rozpoczęły we czwórkę, ponieważ na ławce przez 23 sekundy przebywał jeszcze Patryk Wajda. Katowiczanie przetrwali osłabienie i obydwa zespoły stanęły do rywalizacji w trzyosobowych składach. Gospodarze uskrzydleni strzeleniem dwóch bramek grali z polotem i fantazją, a ukoronowaniem ich świetnej postawy był zwycięski gol strzelony w 4. minucie dogrywki przez Patryka Wajdę.

[…] GKS Katowice – KH Energa Toruń 3:2 (0:1, 0:0, 2:1, d. 1:0)

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Gdybym miał tylko cierpieć, nie byłym sobą

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice – Lech Poznań wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Rafał Górak i Nils Frederiksen. Poniżej spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.

Nils Frederiksen (trener Lecha Poznań): 
Zwycięstwo jest zawsze ważne i cieszy szczególnie, zwłaszcza jeśli udajemy się na przerwę reprezentacyjną. Czasem wygrywamy w sposób przekonujący, ale dzisiaj tak nie było. Graliśmy z dobrym przeciwnikiem, który jest jakościowy. Szczególnie dobrze wyglądali w pressingu, co powodowało nasze problemy, ale w końcówce rywale ryzykowali, co poskutkowało kilkoma naszymi szansami, które mogliśmy wykorzystać i zamknąć mecz. Ogólnie oceniam mecz jako bardzo wyrównany. My byliśmy dzisiaj bardziej skuteczni i efektywni od przeciwnika i dlatego wygraliśmy.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Trudno pogodzić się z taką porażką, po takim spotkaniu, szczególnie z Mistrzem Polski. Ciężko nam z tym, zwłaszcza po takim meczu. Przez większość meczu kontrolowaliśmy grę, byliśmy zespołem, który swoim pomysłem i grą pressingiem powodował, że Lech miał ogromne problemy, aby z tego pressingu wyjść. Stworzyliśmy na tyle sytuacji, że powinniśmy zdobyć choć jedną bramkę, to jest jednak sól piłki i rzecz najważniejsza. Z drugiej strony należy oddać zawodnikom, że grali bardzo dobrze, jestem pełen – może nie podziwu – ale zadowolenia z tego, jak realizowaliśmy pomysł na mecz i w jaki sposób, chcieliśmy z Lechem wygrać. Trzeba przyjąć tę porażkę, trzeba dalej ciągle i konsekwentnie pracować z zespołem, bo dzisiaj każdy z tych nowych zawodników wygląda coraz lepiej i ta nasza zespołowość, która jest tak istotna w GKS Katowice, zazębi się na tyle, że punkty zaczną do nas przybywać. Gdybym miał tylko cierpieć, to nie byłbym sobą. Widzę bardzo dużo dobrych i optymistycznych rzeczy i nie zamierzam spuszczać głowy i być tylko i wyłącznie smutnym. Nie jest to łatwe grać dobry mecz i przegrywać z zespołem, który jest Mistrzem Polski. Trzeba to wziąć na klatę i pracować dalej.

Kontynuuj czytanie

Kibice Piłka nożna

Lech Poznań kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Lech Poznań to marka znana nie tylko w Polsce, ale także na arenie międzynarodowej, na której godnie reprezentuje rodzimą scenę kibicowską. 

Fani Lecha są bardzo starą bandą z ogromnymi tradycjami kibicowskimi – pojawili się w latach 70. Kiedy na początku 1980 roku powstawały w innych miastach pierwsze kluby kibica, to Pyry na finał Pucharu Polski do Częstochowy pojechały w… 6000 osób. Grali tam ze znienawidzoną Legią Warszawa, a skala awantury przerosła wszystkich. Skończyło się na co najmniej kilkudziesięciu osobach w szpitalu, w tym kilku w ciężkim stanie. Do dzisiaj niektórzy mówią, że były tam wtedy ofiary śmiertelne, ale zostało to zatuszowane przez władze.

Kibice Lecha w połowie lat 90. zbudowali potężną chuligańską bandę (Brygada Banici), na czele której stał Uszol. Razem z Arką Gdynia i Cracovią tworzyli Wielką Triadę, która była najsilniejszą koalicją polskich trybun w latach 90., co udowadniali na meczach reprezentacji.

W naszej historii mieliśmy epizd krótkotrwałej „zgody”. W 1985 roku zagraliśmy swój pierwszy finał Pucharu Polski – z Widzewem Łódź na stadionie Legii Warszawa. Wspierały nas wtedy: Avia Świdnik, Arka Gdynia, Broń Radom, GKS Jastrzębie, GKS Tychy, Górnik Zabrze, Hutnik Kraków, Korona Kielce, ŁKS Łódź, Polonia Warszawa, Stal Mielec, Śląsk Wrocław oraz… Lech Poznań. Była to istna mieszanka wybuchowa. Takie były wtedy realia – przyjechała ekipa, rozwieszała flagę na znak wsparcia i… była sztama. O ile lata 90. były szalone, to te dekadę wcześniej już totalnie odrealnione (szczególnie patrząc z dzisiejszej perspektywy). Nasza liczba tego dnia to 900 osób, z czego samej GieKSy 700. Resztę stanowiły ekipy, które na stadionie CWKS-u „określały” się po czyjej stronie stoją. Fani Lecha wywiesili flagę „KKS” oraz inne barwówki. Koniec sztamy nastąpił w 1987 roku. Pojechaliśmy na Olimpię Poznań w 40 osób. Naszą delegację, jeszcze jako zgodę, odbierali fani Lecha, ale nie podobało im się, że mamy równolegle sztamę ze Śląskiem Wrocław. Nasi kibice dostali ultimatum. Po końcowym gwizdku i odprowadzeniu na peron GieKSiarze przekazali, że wybierają WKS.

Odnośnie do samej Olimpii i Warty – były to kluby, które były odskocznią dla chuliganów Lecha. W połowie lat 90. na puste stadiony zjeżdżały się kibicowskie bandy i Kolejorz miał wiele okazji, by się na kogoś ustawić. Nie inaczej było w późniejszych latach z Amicą Wronki. Wielkopolska w latach 90. to był region, w którym chuligani Lecha działali na potęgę – regularnie atakowali, próbowali cokolwiek wykręcić i sporo ekip wracało obitych lub nawet skrojonych z płótna. Stadion Lecha na początku lat 90. to był dla wielu innych ekip w Polsce „Zachód”. Kiedy na większości stadionów wisiały jeszcze zwykłe barwówki, to na płocie Lecha mogliśmy oglądać długie płótna z napisami, np. „Forever Lech” czy „Forza Poznań”. Innym standardem był doping na dwie trybuny – zarzucenie „Kto wygra mecz!?” było nowością. Wiele lat później, bo w 2010 roku Kolejorz grał z Manchesterem City na wyjeździe, a skakanie z trzymaniem się za bary tyłem do murawy zrobiło w Anglii taką furorę, że zostało nazwane „Let’s go the Poznań”.

Obecne zgody Lecha to: KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (1992 rok), Arka i Cracovia (1996) oraz ŁKS Łódź (2017). Prywatnie mają kontakty z chuliganami Spartaka Moskwa.

Nasza rywalizacja jest bardzo bogata. Pierwsze odnotowane wojaże do Poznania zaczynają się wiosną 1988 roku, kiedy pojechaliśmy w 30 fanatyków, a na boisku padł remis 2:2.

Swoje chuligańskie wybryki ekipa Lecha zaprezentowała już w 1990 roku. W Poznaniu było 1:1.

Jesienią 1991 roku pokonaliśmy Lecha 3:1.

Wiosną 1992 do Wielkopolski wybrało się 40 fanatyków GieKSy. Musieliśmy się pogodzić z porażką po bramce Andrzeja Juskowiaka, który otwierał sobie bramę do Europy. W tamtych latach transfery do zagranicznych klubów nie były na porządku dziennym. Młyn Kolejorza, jak na tamte lata, robił duże wrażenie. Powstały pierwsze edycje flag „Forza Lech” czy „Pyrlandia”, które obecnie są znakiem firmowym Kolejorza. Kawał historii polskich trybun.

Jesienią 1992 roku zagraliśmy na Bukowej. Lech okazał się lepszy i wygrał 3:1.

Wiosną 1993 pojechaliśmy do Poznania w 26 osób. GKS wygrał 2:1, a debiutujący Marian Janoszka w doliczonym czasie dał nam trzy punkty. Strzelił oczywiście „główką”. Wśród nas znalazło się 4 przedstawicieli FC Gniezno, którzy w młodym wieku zakochali się w GieKSie i zaczęli regularnie jeździć na mecze do Katowic. Jeden z chłopaków uwielbiał Janusza Jojko, więc postanowił zobaczyć go na żywo i zabrał kolegę. Na meczu z Benficą Lizbona zadebiutowała ich flaga w centralnym miejscu Blaszoka. Klub docenił ich poświęcenie oraz przejechane kilometry i… pozwolił im po meczu spać w pokoju sędziowskim, żeby mogli wrócić do Wielkopolski wypoczęci.

Wspomniany mecz w Poznaniu z 1993 roku to także ważny moment w ruchu kibicowskim GieKSy. W drodze powrotnej nasza ekipa skroiła okazałą flagę „Ostrów Wielkopolski”. Następne domowe spotkanie z Szombierkami Bytom było oficjalnym debiutem sektora „D”. W 50 osób zasiadła na nim grupa chuligańska, która wywiesiła zdobycz z Wielkopolski. Ekipa wyjazdowa prowadziła stamtąd doping, a zasiadanie na „D” było kontynuowane na kolejnych spotkaniach. Aby móc tam wejść, trzeba było jeździć po Polsce za GieKSą.

Jesienią 1993 roku graliśmy ponownie w Poznaniu i na ten wyjazd wybrało się 40 GieKSiarzy. Na murawie 1:1.

Wiosną 1994 w Katowicach podejmowaliśmy Mistrza Polski, który uległ GieKSie 1:2. Z Poznania zawitało 20 fanatyków.

W sezonie 1994/1995 roku zaczęliśmy od wyjazdu do Poznania w listopadzie. Mecz wypadł w środę i ostatecznie zameldowało się na nim 8 fanatyków.

W maju 1995 roku mieliśmy bardzo ważne spotkanie w Poznaniu – półfinał Pucharu Polski. W środę wybrało się 140 GieKSiarzy, co było wtedy naszą najlepszą liczbą na Bułgarskiej. Na boisku padł remis 1:1, ale piłkarze wygrali 4:2 serię rzutów karnych i zameldowali się w finale. W nim przegraliśmy z Legią, ale doszło wtedy do jednej z największych awantur w historii polskiego ruchu kibicowskiego.

Pod koniec maja graliśmy już normalny mecz ligowy na Bukowej. W środę o 18:00 pojawiło się tylko 1500 widzów, z czego 15 stanowili kibice Lecha. GieKSa wygrała 3:1.

Jesień 1995 do Wielkopolski wyruszyło 90 GieKSiarzy, ale po różnych przebojach z dojazdem i mundurowymi, ostatecznie dotarło tylko… 5. Na stadionie pojawiło się wtedy łącznie… 800 osób. To były czasy, kiedy Lech popadł we frekwencyjny kryzys. Gospodarze wygrali 4:1.

W 1996 roku Kolejorz zawitał do Katowic w 45 osób. Nie będą tego dnia kibice Lecha dobrze wspominać. Najpierw do pociągu, którym jechali na nasz stadion, wpadła banda Ruchu Chorzów ze sprzętem. Kilka osób wyłapało ciężkie lanie, była szyta jedna głowa. W trakcie meczu jeden nasz partyzant dołem sektora zakradł się i skroił słynną flagę FC Gniezno, która nie tylko jeździła za Lechem po Polsce, ale także reprezentowała ich na meczach kadry. Policja złapała delikwenta, flagę przekazała ochronie, która zaniosła ją do sektora KKS. Pyry honorowo ją odrzuciły. Nasze relacje zaczynały się zaostrzać. Na murawie 1:1.

Jesienią 1996 roku graliśmy w Poznaniu. Ciśnienie wśród chuliganów GieKSy było ogromne. Skład podzielił się na dwie grupy. Pierwsza o 2:00 w nocy i bez obstawy wyruszyła pociągiem do Leszna. Po drodze trwały „żniwa” na napotkanych kibicach Kolejorza. Łącznie, po dojechaniu ekipy autokarowej, było nas 180 osób, co było wtedy naszym rekordem w Poznaniu. Na murawie 0:0, ale GieKSiarze wracali zadowoleni z Poznania.

W styczniu miała miejsce 3. edycja Spodek Cup pod nazwą „EB Sport Cup”, na której pierwszy raz wystąpił Lech Poznań. 60 chuliganów Lecha, przez wypełnioną po brzegi halę oraz spóźniony przyjazd, było trzymanych pod Spodkiem przez psy. Dopiero kiedy Górnik Zabrze i Ruch Chorzów opuścili halę, to wpuszczono poznaniaków. Mogli oni śledzić poczynania swojego zespołu, który sięgnął po puchar, pokonując nas w finale 6:3. My, obok Ruchu, wystawiliśmy największy młyn na turnieju – liczący 2000 szalikowców. Byliśmy także świeżo po przybiciu sztamy z Banikiem Ostrava.

W maju 1997 podejmowaliśmy Kolejorza. Od rana na dworcu czekał komitet powitalny i każdy fan Lecha, który przyjeżdżał na własną rękę, został zlany. Główna grupa Lecha, licząca tego dnia 65 osób (w tym Cracovia), także została obita. Po meczu nasza banda zebrała się w 60 osób i pojechała do Chorzowa, gdzie na pożegnanie wpadła do pociągu i znów obiła cały skład Kolejorza. Tego dnia miał miejsce jeden wielki triumf chuliganów GieKSy.

Także na tym meczu nasz klub postanowił wprowadzić identyfikatory, a dla „zachęty” wręczano koszulki z napisem „Wzorowy kibic GKS-u Katowice”. GieKSiarze, który szli na Blaszok, markerem lub czarną taśmą zasłaniali napis „wzorowy”. Piłkarze ulegli 0:1.

Po tym meczu była jeszcze dogrywka we Wronkach. W czerwcu w środę jechaliśmy na Amikę w liczbie 22 fanatyków. W Rawiczu ustawił się Kolejorz w 10 osób, ale poniósł porażkę. Na powrocie, kiedy mieliśmy przesiadkę w Poznaniu, ponownie uderzył Lech, ale policja uniemożliwiła starcie. Na pożegnanie straciliśmy 3 szyby w pociągu.

Sezon 1997/1998 był kolejnym, w którym rosła nasza kosa, a chuligani Lecha szukali zemsty. Na początek znowu działo się we Wronkach. W środę 15 października autokarem pojechało 50 GieKSiarzy. Wszelki sprzęt został zarekwirowany przez policję. Po meczu za Poznaniem na jednym zajeździe podjechało mnóstwo samochodów Kolejorza, jeden zajechał nam drogę, więc nasz skład się wysypał. Po pierwszym starciu Pyry sięgnęły po sprzęt. Część osób od nas załapała się na porządne lanie, a reszta zabunkrowała się w autokarze, który został „przewietrzony” z wszystkich stron. Poszły wszystkie szyby, kilka osób musiało skorzystać z pomocy medycznej. Chuligani Lecha na pożegnanie wrzucili przez dziurawe okna… bulwy ziemniaków. Po czasie zjechało się mnóstwo psów. Akcja na plus dla Lecha.

W listopadzie 1997 graliśmy w Poznaniu. W naszych szeregach była duża mobilizacja i pojechało nas rekordowe 200 osób. W Opolu zbierała się Odra w 40 osób, ale została szybko obita i rozgoniona. Na meczu nic się nie wydarzyło, choć policja była mocno podkręcona i ładowała kolegia oraz zawijała za byle przewinienie. Powrót był spokojny. Nasi piłkarze wygrali 1:0.

Zimą 1998 roku ponownie rozegrano turniej w Spodku, który media nazwały „Terror Cup”. To, że nie padł trup tego dnia, jest największym osiągnięciem organizatorów. Na hali mieliśmy jedną wielką awanturę, mnóstwo osób w szpitalu i areszcie. GieKSa wystawiła 1500 szalikowców, ze wsparciem 30 osób z Banika. Kolejorz zawitał bandą 120 chuliganów (w tym 12 Arka Gdynia i 8 KSZO Ostrowiec), jednak policja widząc, co się wyprawia, zablokowała im możliwość wejścia do Spodka. Tym razem GieKSa wygrała turniej, ale największym szokiem było to, że ostatecznie dokończono rozgrywki.

Wiosną 1998 roku podejmowaliśmy Lecha. Nasi ponownie na dworcu wystawili komitet powitalny, ale Pyry miały obstawę mundurowych i do niczego nie doszło. Kilku kibiców Cracovii przyjechało na własną rękę, ale zostali skasowani. Kolejorz zawitał w 77 osób, w tym 11 Craxa i 1 Arkowiec. Na meczu się nic nie działo. Kolejorz wygrał 1:0.

W sezonie 1998/1999 na sierpniowy wyjazd wybrało się 74 fanatyków GieKSy, w tym 9 Banik Ostrava. Lech wygrał 3:1.

Wiosną 1999 roku przegraliśmy 1:2 z Kolejorzem i zbliżaliśmy się do spadku. Lech przyjechał w rekordowe 190 osób i pierwszy raz zasiadł na Trybunie Północnej, która docelowo stała się sektorem dla gości. W tym dniu była z nimi delegacja Ruchu Chorzów.

Niedługo po naszym meczu Kolejorz grał w Chorzowie, gdzie wówczas przodująca ekipa na Lechu – Brygada Banici – zasiadła na środku stadionu obok młynu Ruchu. Kolejorz dał także wsparcie Niebieskim w prestiżowym meczu z Interem Mediolan na Stadionie Śląskim.

Układ KKS – HKS nie przetrwał próby czasu, a dziś trwa nienawiść na linii Poznań – Chorzów.

Spadek był nieunikniony i w 1999 roku opuściliśmy szeregi Ekstraklasy. Gdy po roku wróciliśmy do elity, to minęliśmy się z Lechem, który zaliczył relegację. Kolejorz popadł wtedy w tak mocny kryzys wyjazdowy, że – dziś się wydaje to niewiarygodne – w 2000 roku notował skromne delegacje (lub dosłownie zera) w sektorach gości.

Po dwóch latach męczarni Lech awansował do Ekstraklasy. Ale zanim to poczynił, to stworzył modę, jakiej wtedy jeszcze w Polsce nie było. Frekwencja i młyn nabity to jedno, ale Lech po prostu zaczął wyznaczać standardy. Na przykład podzielili cały stadionu na dwa kolory na meczu z Petrochemią Płock czy wprowadzili napisy ze styropianów, które potem zgapiała cała Polska.

W sezonie 2002/2003 spotkaliśmy się czterokrotnie. W marcu 2002 roku zagraliśmy w nieistniejącym już Pucharze Ligi. Z Poznania zawitało 100 kibiców Lecha, którzy racami zaznaczyli swoją obecność. W przerwie próbowaliśmy ataku na Lecha, ale psy były czujne i nic z tego nie wyszło. Po meczu w Jaworznie zostało obite Zagłębie Sosnowiec, które czekało na naszych kibiców. GKS wygrał 1:0.

W kwietniu na rewanżowym spotkaniu we wtorek zawitało 104 GieKSiarzy, w tym 4 Banik Ostrava z flagą „Apple Commando”. GieKSa wygrała 3:1 i awansowała dalej.

Jesienią 2002 roku graliśmy w piątek na Bułgarskiej. Pojechało 154 fanatyków, w tym 5 Banik Ostrava. Po meczu za Poznaniem został zaciągnięty hamulec ręczny i wysypał się Lech z Cracovią. Doszło tylko do „piąch” przez okna, bo policja zastawiła wszystkie drzwi. Następnie, już nad ranem, gdy wszyscy spali, niespodziewanie wpadła ze sprzętem… Polonia Bytom. Nasi w drzwiach bronili się plecakami i pasami, a kiedy wszyscy się obudzili i ocknęli, to przeprowadzili szturm. Polonia musiała uciekać, a zjeżdżająca się policja waliła ostrą amunicją w niebo. Zatrzymano 6 kibiców Polonii, a kilku naszych musiało leczyć rany w szpitalu. Wracając do murawy – GKS wygrał 1:0 w Poznaniu.

ACD Systems Digital Imaging

Wiosną 2003 żyliśmy marzeniami, że europejskie puchary są w naszym zasięgu. W marcu zawitał Lech w liczbie 620 osób, co na tamte czasy było kosmosem. A podział trybuny pelerynami na dwa kolory (i do tego racowisko) było czymś zupełnie nowym. Net F@ns GieKSa także nie próżnowała i zaprezentowała kilka razy pokaz pirotechniki. GKS wygrał 1:0 po niezwykłym golu Leo.

W sezonie 2003/2004 znowu zagraliśmy ze sobą czterokrotnie… We wrześniu wygraliśmy 2:1, ale z Katowic nie było nikogo przez zamknięty sektor gości w Poznaniu.

W kwietniu 2004 roku graliśmy z Lechem półfinał Pucharu Polski, który Kolejorz wygrał 2:1, a towarzyszyło mu 67 fanatyków z Wielkopolski.

 

Tego samego dnia doszło do walki PNG i YF ’98 po 20 osób do 21. roku życia, którą ostatecznie wygrał Lech. W trakcie bójki stara ekipa Kolejorza chciała ogłosić remis, ale młoda ekipa PNG chciała walczyć do końca. Zapłaciła brakiem doświadczenia i musiała uznać wyższość chuliganów Lecha.

W rewanżu na środowy pojedynek pojechało 68 GieKSiarzy, w tym 4 Dynamo Drezno, z którymi mieliśmy dobre relacje. Kolejorz wygrał 4:2 i awansował do finału rozgrywek.

W tym samym miesiącu graliśmy też w lidze. Piłkarze zawodzili regularnie i Blaszok zaprezentował im transparent nawiązujący do powrotu z Łęcznej, kiedy wyłapali klapsy. Po 8 minutach GKS przegrywał 0:2, a młyn opustoszał. Ostatecznie przegraliśmy 1:2. Z Poznania zawitało 100 fanatyków, którzy odpalili race w asyście herbu Lecha.

W sezonie 2004/2005 do Katowic zawitało 180 fanatyków Lecha, którzy wyjątkowo zasiedli w sektorze 1. Powodem była kara, którą dostaliśmy za wbiegnięcie na murawę po meczu z Legią Warszawa (w poprzednim sezonie). Blaszok został zamknięty, a młyn przeniósł się na Trybunę Północną. GKS dostał w łeb 0:3.

W kwietniu 2005 roku również przegraliśmy, ale tym razem 1:3. Do Poznania zawitało 70 GieKSiarzy. Po tym sezonie spadliśmy i na powrót do elity czekaliśmy 19 lat.

W listopadzie 2024 roku, jako beniaminek Ekstraklasy, pojechaliśmy w 1705 osób do Poznania. W tej liczbie było wsparcie od naszych przyjaciół – 1 Banik Ostrava, 114 Górnik Zabrze i 45 JKS Jarosław. Była to jedna z naszych najlepszych liczb w historii na wyjeździe. Pyry wygrały 2:0.

Wiosną 2025 Lech grał o mistrza, a my mieliśmy już pewne utrzymanie. Zagraliśmy na nowym stadionie i po raz pierwszy stworzyliśmy kartoniadę na dwie trybuny („GieKSa Gol”). Na murawie padł remis 2:2, ale Pyry ostatecznie zdobyły Mistrzostwo Polski, pokonując w ostatniej kolejce Piasta Gliwice. Do Katowic zawitało 1250 kibiców Kolejorza, co było ich najlepszą liczbą u nas w historii.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga